26.12.2021 Santo Antonio – Pico – Santo Antonio
Wstaliśmy o 6 , po 7 wyjechaliśmy, ale bez Poli , bo Pola stwierdziła, że w góry nie idzie, bo woli dalej spać, a poza tym pojawił się kot i ona będzie się bawić z kotem. Pogoda była nawet solidna , nie padało i było w miarę ciepło , trochę wiało , ale do tego zdążyliśmy się już przyzwyczaić. O 8 byliśmy na parkingu na ok. 1200. Jest tu siedziba strażników, w której trzeba zgłosić swoje wyjście w góry i zapłacić po 25 euro. Siedziba jest czynna od 8 do 18. W zamian dostaje się lokalizator GPS , który na bieżąco pokazuje twoją trasę na komputerze strażnika. Ewentualna pomoc kosztuje 1300 euro. Dostaliśmy ostrzeżenie , że będzie straszliwie wiało , do 130 km/h wg mountain-forecast.com. Na razie było w miarę stabilnie , była mgła , były chmury , trochę wiało , ale iść się dało. Do przejścia jest ok. 3,7 km w poziomie i 1150 m w pionie. Szczyt ma dokładnie 2351. Trasa jest wyznakowana numerowanymi słupkami, które są widoczne na maps.me i których jest 47. Normalne czasy na przejście w te i nazad to 6 – 8h. My szliśmy dosyć żwawo i ani razu po drodze się nie zatrzymywaliśmy. Im byliśmy wyżej tym bardziej wiało i mniejsza była widoczność. Po 2h40 min dotarliśmy w okolice słupka nr 42. Do szczytu było stąd jeszcze ok. 660 m w poziomie i ok. 150 m w pionie , czyli idąc dalej tym tempem jakieś 30 min, ale iść dalej się nie dało. Zaczął wiać taki wiatr, że nas albo wbijał w skały, albo wywracał. Te 130 km/h w porywach było na pewno , albo i lepiej. Szedłem kiedyś w podobnym wietrze w Niskich Tatrach, ale tam był stabilniejszy teren , mniejszy pochył i mieliśmy lepsze ciuchy w tym kije i gogle, a mimo to zawróciłem. Tu zrobiliśmy to samo. W momencie podjęcia tej decyzji byliśmy już kompletnie mokrzy , bo wiatr wbijał mgłę w nasze ciuchy. Do tego odczuwalna temperatura była na pewno poniżej zera , nie było sensu dalej iść, zwłaszcza że końcówka w kalderze jest dość stroma i mimo, że idzie się nią jakieś 15 min , bo mogłoby się okazać , że i tak byśmy odpuścili , tylko trochę później.
Trudno co robić , na swój 50-ty kraj w którym będę na najwyższym szczycie muszę jeszcze trochę poczekać. W tym momencie cieszymy się z podjęcia przez Polę mądrej decyzji o pozostaniu na kwaterze. Okno pogodowe co prawda otworzyło się , ale zbyt krótko no i nie było to okno tylko co najwyżej lufcik.
Schodząc spotykamy parę Niemców, co szła za nami i odpuściła jakieś 300 metrów niżej niż my.
Do schroniska docieramy przed 14 , czyli tak po niecałych 6h od wyjścia. Można się tu napić kawy i piwa , bo jest bar. W aucie mamy suche ciuchy na zmianę. Zmieniamy wszystkie , bo wszystko mamy mokre, mimo że nie padał deszcz . Wije już konkretnie i wiadomym jest , że innego wyjścia niż odwrót nie było. Ok. 15 jesteśmy u Poli , chwila odpoczynku i jedziemy w objazdówkę po wschodniej części wyspy. W dolinach świeci słońce i jest naprawdę ładnie. Jeździmy na full ogrzewaniu , by suszyć ciuchy. Zwiedzamy ładne miasteczko Lajes – chyba najładniejsze na wyspie, robimy zakupy , tankujemy mikrę i wracamy na kwaterę. Przejechaliśmy łącznie 180 km , a mikra spaliła 14,5 litra , czyli dosyć dużo , no ale jak się prawie ciągle jeździ na jedynce , bo na dwójce się nie da , to tak wychodzi. W kwaterze dalej suszymy ciuchy.
Jutro przelot na Terceirę i nocleg tam. Zobaczymy jak nam to wyjdzie , bo nie mamy testów, a coś w Portugalii się chyba od wczoraj w tym temacie zmieniły przepisy.