15.07.2019 Diana – Piranshahr
Spało się bardzo dobrze , widać zwolnienie tempa nam służy i to było to czego nam najbardziej brakowało. Śniadania są tu skromne: chlebek , serek , dżemik , kawa. Zostawiamy graty w hotelu i robimy objazdówkę po pobliskich atrakcjach. Taksi do dolnej stacji wyciągu Korek: ok. 11 km za 8000 LIQ. Tu działa gondolka Doppelmeyra która dowozi turystów z 650 na 1670 m npm. Cena w obie strony 10000 LIQ adult , 5000 LIQ Pola. Na szczycie jest knajpa , sporo atrakcji dla dzieci i 2 trasy narciarskie na igielicie dość krótkie , można rzec miniaturowe. Jest też trasa do downhillu. Tylko turystów jakby brak. Wracamy do dolnej stacji i idziemy z buta do wodospadu Bakhal , po drodze łapiemy stopa. Bakhal to bardzo ciekawe miejsce , bo wodospad jest tu obudowany knajpami i bazarem. Siadasz przy stoliku a woda płynie ci po stopach albo i po stole. Miejsce bardzo fotogeniczne i darmowe. Jakieś 8 km dalej jest kolejny wodospad Ghali Ali Bak do którego podwozi nas stopem rodzinka z dwójką dzieci. Wjazd jest tu płatny 1000 LIQ , Pola za free. Wodospad jest większy , ale mniej fajny , za to można chodzić po strumyku , a nawet pływać po minijeziorku na pontonie. Tuż obok jest knajpa z browarem po 2000 LIQ. Oczywiście korzystamy , bo to ostatnie piwo przed Iranem. Powrót do hotelu to kolejne 12 km. Znów stop , tym razem stop okazuje się płatny , bo lokalny biznesmen chce za podwózkę 4000 LIQ. Całość wycieczki ogarnęliśmy w ok. 5h. Bardzo nam się podobało. Pierwszy raz przy wodospadach widzieliśmy lokalnych turystów dowożonych tu autokarami. Brakuje nam kasy , więc wymieniamy 20 euro w lokalnym kantorze. Pan tak się cieszy , że z radości kupuje nam po wodzie , a dla Poli soczek , czyli wydaje mniej więcej tyle ile zarobił na wymianie. Dowiadujemy się od niego , że do granicy bus jedzie tylko rano , a teraz pozostaje taksi.
Idziemy na główne rondo , gdzie jest postój taksówek wieloosobowych do granicy. Jakieś 65 km po 10000 LIQ od osoby. Dogadujemy się z jakąś parą lokalsów i jedziemy w piątkę przyzwoitym mercedesem. Po ok. godzinie jesteśmy na miejscu. Wydajemy ostatnie dinary i przebieramy się. Ja zakładam długie spodnie , a Ania chustę , długie rękawki dopinane do bluzy oraz długie spodnie. Pola bez zmian. Granica banalna. Kurd wybija pieczątkę , trochę grzebie w plecakach , robi fotę kamerą i bierze odcisk kciuka ; Pers tylko skanuje paszport, wizy w wersji papierowej oglądać nie chce , pieczątki też nie wbija, bagaży nie prześwietla. Mogłem 2 litry spirytu przewieźć …. Na granicy jest kantor. Wymieniamy 50 euro po kursie 1 euro = 125.000 riali. Wg porównywarek internetowych kurs to ok. 140.000 , ale tyle na granicy nikt mi nie da. Dobre i te 125 tysi. Jest to i tak jednak znacznie mniej niż pół roku temu , bo wtedy euro chodziło nawet po 180 tysi. Widać inflacja została ogarnięta. Trafia się jakiś lokals i proponuje podwózkę do najbliższego miasta odległego o ok. 10 km za 300.000 , czyli za ok. 10 zł. OK. Oczywiście samochód to peugeot , bo inne tu raczej nie jeżdżą. Granica leży na ok. 1700 m npm , a Piranshahr jakieś 300 m niżej. Jest przyjemny chłodek.. Zmieniamy czas o 1,5h do przodu i teraz dzieli nas z Warszawą 2,5h. Jak w Warszawie 12.00 to u nas 14.30. Pan podwozi nas do hotelu. Cena 4 mln , czyli ok. 130 zł. Pokój przyzwoity z wyraźną granicą między łazienką – strefą brudną , a pokojem - strefą czystą. Są dwa rodzaje kapci: do pokoju i do łazienki. Poza granicę w naszych butach wchodzić nie można. Na podłodze perski dywan. Idziemy na miasto coś zjeść. Trafia się chyba jakiś przycinacz , bo za kebaba chce po 100 tysi. Co robić trza bulić. Potem w sklepie za małe napoje płacimy tak po 20 tysi. W mieście poza Iranem i przyjemnym chłodem nic nie ma. Ciemno się robi po 21 , a to OK. Idziemy spać. W hotelu działa net , ale oczywiście co lepsze strony poblokowane , na szczęście VPN robi swoje. Działa mi roaming , więc jakby co to pisać SMS do mnie można.
Na dziś wrażeń starczy. Jutro Tabriz. Autobus odjeżdża o 9:30 i ma jechać ok. 5h , bo do Tabriz jest ok. 300 km. Bilet 180 tysi , czyli ok. 6 zł. To miła cena.
W Iranie nie ma alkoholu , nie ma wypasionych aut , nie ma Mc Donaldsa , nie ma internetu , nie ma bankomatu , ale jest też plus. PiS-u też tu nie ma. I chodzi o to by te minusy nie przesłoniły nam tego plusa. Pani Beata Szydło w efekcie bardzo dobrze prowadzonej akcji polskiej dyplomacji w kolejnym głosowaniu na stanowisko szefowej nic nie znaczącej komisji parlamentu europejskiego ponownie przegrała sama ze sobą tym razem poprawiając wynik z 21:27 na 19:34 , ciekawe jak wypadnie w trzecim głosowaniu , bo w to że odpuści nie wierzę. W końcu jej to stanowisko się należy za ciężką i uczciwą pracę, a Polska wstała z kolan i jest przecież liderem nie tylko Europy , ale również świata oraz wszechświata.
Tak czy siak Iran to mój i Ani 97 kraj , a Poli 91 / bez Mongolii, Szwajcarii, Tunezji, Maroka, Sahary Zachodniej i Mauretanii /