24.08.2018 Bulawayo – Livingstone
Luksusowy pietrowy MarcoPolo w barwach Intercape przejechał te 480 km w 6h praktycznie nie wiadomo kiedy. Trochę spalismy , trochę oglądaliśmy okoliczne krajobrazy i podróż zeszła bardzo przyjemnie.
W Victoria Falls poza wodospadem nie ma nic. Wejście na wodospad od strony Zimbabwe kosztuje 30 $ adult , 15$ child , czyli bardzo drogo. My wybieramy drugą stronę czyli Zambijską, by się tam dostać trzeba przejść z buta przez bardzo piękny most na Zambezi zbudowany ponad 100 lat temu. Wrażenie spore jest jak przez most bardzo powoli przejeżdżają ogromne tiry o masie ponad 55 ton. Jadą pojedynczo , raz w jedną raz w drugą stronę. Z mostu można skakać na bungee. Są tu też widoczki na wodospad. Tuż za mostem jest granica zambijska. Polacy oczywiście muszą posiadać wizy. Koszt 50 $ od dorosłego , Pola za free. Płacimy 100 euro i dostajemy 20$ reszty. Jest Zambia!!!! To mój i Ani 93 kraj + quasikraj. Pola była w 7 krajach mniej. Może setka w przyszłym roku pęknie i będzie te 100 krajów na 10 lat. Jak się nie uda Poli , to nam powinno się udać
Wejście na punkty widokowe jest tuż za przejsciem granicznym. Bilet kosztuje 20 $ adult , 10$ child. Nie mamy dolarów , więc musimy wymienić 100 euro na kwachy , czyli lokalną walutę. 1 kwacha to 0,1$ i ok. 0,37 zł. Zostawiamy garby w przechowalni koło kibla po 10 kwacha za sztukę i idziemy oglądać ten cud świata. Wodospad Wiktorii to jeden z najbardziej znanych i najpiękniejszych wodospadów świata , porównywalny z Niagarą. To trzeba zobaczyć.Pisać za dużo o tym nie będę, bo słowa tego nie oddadzą. Tęcze , mgły , strumienie wody – szerokość wodospadu to 1,5 km , wysokość 110 m. Ludzi sporo w tym dużo turystów , tak dużego skupienia bialych w jednym miejscu jeszcze na tym wyjeździe nie widzieliśmy.
Po 1,5h wychodzimy. Do miasta mamy stąd 11 km , akurat odjeżdża busik z pracownikami. Podrzuci nas , a to super , wreszcie nam się trafił pierwszy stop na tym wyjeździe , bo tak to albo autobusy , albo wypożyczone samochody.
W Livingstone takim ok. 300-tys. mieście idziemy na normalny obiad w knajpie pod parasolami przy głównej ulicy. Jest tu zupełenie inaczej niż w Zimbabawe mimo , że przez wiele lat była to praktycznie jedna kolonia , no ale tu nie było Mugabe.. W bankomatach jest kasa , w sklepach są produkty. Jest taniej i łatwiej niż w Zimbabwe. Wrap kosztuje 15 kwacha , piwo duze 15 kwacha , piwo małe 8 kwacha , kurczak z ryżem i sałatką – 40 kwacha , herbata – 10 kwacha.
Nocleg znajdujemy w backpackerze JollyBoys – jednym z bardziej kultowych w Afryce , a na pewno najbardziej kultowym w Zambii. Pokoik minimalny , ale ma łazienkę , klimę , no i moskitierę nad łóżkiem , bo tu już o malarię stosunkowo łatwo. Cena 650 kwacha za noc. Spać będziemy tu 2 noce. Jest tu bar , sala telewizyjna , wygodne miejsce do pracy na kompie, spa , basen , stół do ping-ponga i niesamowity klimat.
Spotykamy Polaków z Poznania , co podróżują po świecie z 2 chłopców: starszy jest w wieku Poli , dzieci szybko nawiązują kontakt , my też. Gadamy ponad 4 godziny aż do zamknięcia baru. Jutro korzystamy z dobrodziejstw backpackersa i nie robimy nic. Co robimy pojutrze tego jeszcze nie wiem…