16.07.2018 Nyanga – Nyangani – Vumba
Około 2 w nocy Ania robi pobudkę. Zimno jej. Sprawdzam temperaturę na zegarku jest minus 1,8 , a to faktycznie zimno. Ubieramy co cieplejsze ciuchy i śpimy dalej. O 8 budzi nas obsługa , że trzeba iść zapłacić. OK. Nie ma sprawy. Nocleg po 9 $ od dorosłego , 4,5 Pola + 3 wejście do parku ; 1,5 Pola. Zagadujemy że chcemy wejść na Nyangani. Obsługa mówi , że musimy mieć przewodnika i że bez przewodnika nie można , ale przewodnika akurat nie ma, ale będzie niedługo. My że idziemy coś zjeść do pobliskiego hotelu i jak zjemy to wrócimy po przewodnika. Hotel w stylu Cecila Rhodesa wypasiony , kolonialny. Zjadamy normalne śniadanie i wracamy do recepcji. Okazuje się że przewodnik jest , ale nie pójdzie , bo jest za późno , bo już po 12 , a na szczyt po 12 nie wolno wychodzić. No trudno. Pójdziemy na nielegalu.
Jedziemy 15 km w głąb parku szutrowymi , stromymi drogami i cieszymy się że mamy auto z dobrym silnikiem , duzymi kołami i sporym prześwitem , bo taką osobówką tą drogą którą jechaliśmy było by cieżko.Osobówka dojedzie spoko do parkingu , ale drogą lewą., a nie prawą jaką my wybraliśmy. Zostawiamy samochód na parkingu przed początkiem szlaku na szczyt. Stąd na szczyt jest ok. 3,5 km i ok. 450 m przewyższenia. Szlak jest cały czas bardzo dobrze widoczny i oznakowany strzałkami i zgubić go niesposób. Najpierw idzie się na przełęcz bardzo ostro pod górę i robi te 400 m przwyższenia , potem idzie się grzbietem po płaskim na szczyt. Szczyt jest oznakowany słupkiem takim samym jak Otse czy Emlembe. Ma wg GPS 2589 , wg opisu 2593. Widoki dość rozległe , choć pasmo mizerne. Obok jest jakaś wieża przekaźnikowa. Tak czy siak kolejny szczyt z Korony Gór świata zdobyty. Hurra. Wchodziliśmy 100 min , 30 min byliśmy na szczycie i 75 min schodziliśmy. Wejście jest bardzo proste. Pięciolatek spoko da radę. Pogodę mamy idealną. Jest bardzo ciepło.
Idąc pod górę spotkaliśmy 4 osoby , co wracały ze szczytu. Jedną z nich był przewodnik , czyli miejscowy wieśniak. Trochę się burzył , że idziemy sami , ale powiedzieliśmy mu że damy sobie radę i by się o nas nie martwił , dodatkowo dostał w łapę 6 dolarów za milczenie. Powiedział że będzie na nas czekał na parkingu.
Jak zeszliśmy faktycznie czekał. Podrzcilismy go do wioski i tym spsoobem wszystkie strony były zadowolone.
Z parku wyjechaliśmy bez kłopotu i podjechalismy do Juliasdale , by zatankować Rangera. Ropa jest tańsza od benzyny , ale i tak kosztuje prawie 1,3 doalra za litr. Ile pali ten nasz cudak jeszcze nie wiemy , ale pewnie sporo bo to 12V i 2500 TD i do tego ma ze 20 lat. Mało co w nim działa , ale jakoś się toczy i to najważniejsze.
Jemy obiad w superwypasionym hotelu z kasynem , który lata świetności ma już za sobą , ale i tak robi wrażenie. Generralnie noclegi sa tu najbardziej wypasione ze wszystkich karjów południowej afryki. Widać Anglicy inwestowali w Rodezję. Po wygonieniu z Zimbabwe białych wszystkie te obiekty popadają w ruinę. Czyją są obecnie własnością nie wiem , ale podejrzewam że państwa lub uwłaszczonej nomemklatury.
Danie kosztuje tak 10 – 15 $ i czeka się na podanie dobrą godzinę.
Jak wyjeżdżamy jest już ciemno.
Jedziemy ponad 100 km w góry Vumba jakieś 30 km za Mutare , czyli największe miasto tego regionu. Mam na maps.me zaznaczony backpackers i camping i tam chcmy spać. Na miejscu spotykamy opustoszały otwarty dom w stylu chata misjonarza i trzema pokojami ,w których są piętrowe łóżka oraz jedno spore łóżko z pościelą. Na ścianach liczne obrazy i płąskorzeźby + sporo religijnych ksiązek i rzeczy afrykańskich. Nie ma prądu , nie ma wody , w kiblu pływa zdechły szczur. Ale romantyzma jest na maks. Squotujemy pod świworami.