10.08.2008 Komatipoort – Waterval Boven – Johannesburg
Plan na dziś zakładał dojechać do miasta te 450 km z jednym postojem po drodze.
Rzeczywistość okazała się być inna.
Po przejechaniu ok. 2h postanowilismy chwilę odpocząć. Padło na miasteczko Waterval Boven. Akurat główna jego ulica była w remoncie więc o odpoczynek było trudno , bo wszystko pozamykane i hałasuje jakaś koparka. Jedzenie było fish and chips było dostępne tylko w jedydym czynnym sklepie w jakimś garażu. Zjedliśmy pod pomnikiem. I tu wpadliśmy na pomysł , że pojedziemy jakieś 5 km dalej w bok , bo sa tam punkty widokowe. Dotarlismy do pola namiotowego. Okazało się że to mekka skałkowców , którzy łoją okoliczne klify. Można tu też wypożyczyć rower i pojeździć po okolicznych górkach. A to ok. Rowery my uwielbiamy. Bierzemy 3 sztuki tak na 3 godziny po 100 rand za sztukę. Wkoło jest sporo tras górskich typowa trailowych. Rowery też takie mamy: 2 przerzutki z przodu , 10 z tyłu , superamory i niesamowicie twarde siodełka. Walczymy z tymi trasami ostro. Są niesamowicie trudne , po kamieniach , pod górkę , z licznymi przeszkodami , często zsiadamy z rowerów i musimy je prowadzić. Jakieś dzikie zjazdy , potem znów strome podjazdy. Siłówka na maxa. Tak po 2 godzinach Pola ma dosyć. Wszystko zaczyna nas boleć , a wszczególnosci mięśnie grzbietu i tyłki od tych siedzeń. Wracamy praktycznie prowadząc rowery. Ostro dały nam popalić.
Przed 18 ruszamy dalej. Po drodze rezerwuje hotel na 2 noce za 450 rand za noc. Dojeżdżamy o 21. Jest bardzo zimno w pokoju ok. +10 , a na zewnątrz +2. Chowamy się pod śpiwory i usypiamy szybko. W naszym pokoju jest takie okno , że nie da się go zamknąć od wewnatrz i spokojnie każdy może wejść przez to okno do pokoju bo okno wychodzi na galerię. Może jednak nikt ni wejdzie…