09.08.2018 Komatipoort – Maputo – Komatipoort
Wstaliśmy zgodnie z planem o 7. O 8 wyjechaliśmy z kwatery i zostawiliśmy polówkę na stacji benzynowej pod granicą. Do granicy półtora kilometra pokonalismy z buta. Droga podobno bardzo niebezpieczna , ale nas nic złego nie spotkało. Granica z Mozambikiem jest nieco inna niż z pozostałymi sąsiadami , głownie z uwagi na dużą liczbę osób głównie trudniących się przydrożnym handlem. Opuszczamy RPA bez problemu , by dostać się do Mozamabiku potrzebujemy wizy. Tu nie ma pomiłuj potrzebują jej wszyskie kraje oprócz kilu afrykańskich. Wiza kosztuje 50 USD , 45 euro , 700 randów lub 3000 metycali. Generalnie trochę poniżej 200 zł/os. Otrzymanie jej zajmuje około 15 minut. Trza iść do odpowiedniego okienka wypełnić druczek , dać sobie zrobić fotę kamerką internetową na spacjalnym tle , odciski dwóch palców i już jest wiza wklejana w paszport wielka na całą stronę , co ciekawe jest na niej to zdjęcie , co przed chwilą zostało zrobione.
Dalej już prosto. Jest Mozambik!!! Hurra!!
Do Maputo , czyli prawie dwumilionowej stolicy Mozambiku jest niecałe 90 km. Komuniację ogarniaja chapasy , czyli busiki normalnie rejestrowane na 10+1 , z tym że tu mieści się 18+1. Bus odjeżdża jak się zapełni. Trza się wpisać na listę pasażerów imie nazwisko i jakiś numer , nie wiedziałem co za numer wpisać , więc wpisałem IQ Kaczyńskiego jest to liczba osmiocyfrowa. Po wpisaniu się na listę należy zapłacić 150 metyzali od osoby 1 metyzal to 0,06 zł, czyli jakieś 9 zł nie mieliśmy ale mieliśmy randy , więc kierowca zawołał obnośny kantor i kasa została w try miga wymieniona po kursie 4,5 czyli nawet nawet.
Jedzie się 2 godziny po płatnej drodze , tak długo bo co jakieś 30 min jest kontrol policji. Dojeżdżamy do dworca Junta jakieś 6 km od centrum. Tu jest Afryka. Papiery , plastik , syf , lokalsi lejący po murach , kobity z wiadrami na głowach. Chaos , tłum , dobrze ze jest chlodno , tak max +20 i brak słońca , to nie czuć tak tego syfu. Bierzemy tuk-tuka i za 50 rand podjeżdżamy do katedry. Korki niesamowite. Katedra nijaka ,obok niej jest wielki pomnik wielkiego bohatera czyli Machado , takiego ichniejszego Kaczyńskiego z mixem Castry. Z Castry ma to że był komunistycznym partyzantem , z Kaczyńskiego to że poległ w zamachu samolotowym. Mozambik jest komuną nadal , są tu ulice Lenina , Marksa , Mao Tse Tunga i Ho Shi Minha ,a w godle i fladze jest Kałasznikow. W mieście jest niewiele , podbieram kasę w bankomacie , tu kurs na rewolucie jakieś 4,35 do randa , czyli ulica lepsza. Zaczynamy od knajpy chińskiej , gdzie kupujemy ryż z kurczakiem za 180 i piwo z Portugalii , czyli SuperBock za 100 za 0,25 i lokalne Manica 80 za 0,55. Kręcimy się po t.zw. cetrum , które wyznacza kilka wieżowców i kilka gmachów ministerstw + dworzec kolejowy jeden z fajniejszych na świecie porównywalny do dworców w Porto, Madrycie , czy Gare du Nord w Paryżu. Jedzie stąd nawet pociąg na granicę i kosztuje 3 zł , ale odjazd ma jutro rano, więc nie skorzystamy Od czasu do czasu kryjemy się w knajpach by odpocząc od Afryki.
Koło 17 bierzemy tuk-tuka i za 200 mt podjeżdżamy na dworzec , czapa prawie pełna o 17:45 odjazd. Korek wielki , więc na granicy o 20. Tu bez większegoproblemu z powrotem w RPA , oczywiście akt urodzenia Poli do kontroli. Policja nie chce nas puścić z buta do stacji , bo very dangerous , łapie nam stopa , Polo czeka na stacji , wymieniam pod sklepem u cinkiary metycale abarot na randy tym razem kurs 1:5 , OK , nocleg bierzemy ten co nie wzięliśmy wczoraj. Padamy. To co zrobilismy dziś , to było czyste szaleństwo , ale się udało. Jutro Johannesburg.