11.07.2018 Windhoek – Kapsztad
Mamy zamota jak oddać samochód na lotnisku 45 km dalej i wrócić do miasta. Początkowo ustalamy z gospodarzami , że zostawimy graty w pokoju pojedziemy oddać samochód i wrócimy ok. 12 oddać klucze. Oni zgadzaja się na to. Później wpadamy na pomysł , że może graty uda się zostawić na poczekalni dworca. Udaje się. Jedziemy na lotnisko oddać auto. Tankujemy tuż przed do pełna. VW Polo nie zawiódł. Ania przejechała w 18 dni 4810 km spalając 312 litrów za 1150 zł / średnie spalanie 6,5 l/100 km /. Tak myślę że wyszło pół na pół szutry i asfalty. Szkód żadnych nie ma. Naprawdę da się osobówką przejachać ten kraj , docierając praktycznie do wszystkich atrakcji i to bez bólu. Problemem jest tylko ostatnie 4 km do susvallei , ale tam można złapać stopa lub podjechać shuttlem , ewentualnie przejść z buta. Czemu zwykła osobówka , a nie wypasione 4x4 jak czyni myślę , ze 95% zwiedzajacych ten kraj? Zdecydowały 3 powody: 1 bezpieczeństwo – nigdy w zyciu nie jeździliśmy 4x4 , nie wiemy jak się tego używa , nie wiemy jak to naprawiać , jak się z tym obchodzić , natomiast auto w stylu VW Polo znamy bardzo dobrze bo od 5 lat jeździmy VW Golf , a to praktycznie to samo. Golfem , czyli elfem jeździliśmy m.in. po Albanii , Mołdawii , Ukrainie , Norwegii , wjechalismy po naprawdę trudnych drogach na przełęcz Beskid , pod Korab i pod Maglic, więc woleliśmy po szutrach jeździć sprawdzonym autem, a off road nas póki co nie interesuje. 2 cena – nasze auto kosztowało 110 zł/dzień bez ubezpieczenia z wkładem własnym 6600 zł. Z obniżeniem wkładu własnego do 1000 zł - 200 zł/dzień. Nie mieliśmy żadnych problemów , kół , odprysków , szyb , złodziei itp. Jeżdziliśmy nocą , po 150 km/h na asfaltach , spaliśmy w aucie z dala od campingu. Nie trzęsło na szutrach , miejsca w środku mieliśmy dużo , klimę , itp. Prędkość na asfaltach na pewno mielismy wyższą od 4x4 , na szutrach niższą , średnia wyszła zbliżona. Auta 4x4 kosztują po 400 – 600 zł/dzień w zależności od wyposażenia , marki i ubezpieczenia. To ok. 7000 zł drożej za 18 dni. Warto , czy nie warto. Kwestia gustu. Po 3 komfort spania – my mamy plecaki , dobry namiot , karimaty , śpiwory i kuchenkę. Gazy , drewna, garnek i patelnię kupiliśmy na miejscu. Wybierając 4x4 najczęściej zabiera się tylko śpiwory. Naprawdę wolę spać w swoim porządnym namiocie na wypasionej karimacie niż na zużytym materacu w bylejakim namiocie rozstawianym na dachu. Stolik i krzesła nam do jedzenia nie są potrzebne, a grillować specjalnie nie lubimy. Wiele się naczytałem jak to ludzie marzli w tych 4x4. Nam zawsze było w Namibii ciepło i miękko. A rozstawienie i zwinięcie namiotu to oczywiście zajmuje więcej czasu w stosunku do 4x4 , ale można się podzielić obowiązkami / jedno gotuje , drugie zwija / i ten czas gdzieś się bilansuje. Poza tym my ze 7 nocy spaliśmy w murowanych miejsach i to taniej niż na campingu , pytanie czy fajniej i klimatyczniej…. Ale ja jakbym wziął 4x4 to bym spał byle gdzie , a nie na campingach, czy w lodgach. Generalnie z autami w Namibii jak z whisky można pić soute , można z colą , można z lodem ważne by pić. Tu tak samo można 4x4 , można osobówką , ważne by jechać do Namibii i wypożyczyć samochód , bo stopem , pociągiem lub busem się tu nie da. Przejechaliśmy bez auta Nową Zelandię , Australię i Islandię i dało się. Namibii się nie da….
Na lotnisku jest zamot w kwestii ubezpieczenia , nam się wydaje że kupiliśmy tylko opony i szybę za 600 zł , a obniżkę wkładu własnego z 22000 NS na 3400 NS dostaliśmy za 0 NS za to że wykupiliśmy te opony, bo tak mamy w konktrakcie. Obsługa uważa jednak inaczej i chce bysmy dopłacili nie 2600 NS, tylko ponad 6000 NS. My się na to nie zgadzamy. Interweniuje boss. Po dyskusji ustalamy , że mamy dostać maila co dalej z tym tematem. Sprawa póki co niewyjaśniona. Na razie z karty nam zeszło za 18 dni – 563 USD, ile zejdzie dalej poki co nie wiemy. Myślimy że max 200 USD, a całkiem możliwe , że nawet 400 USD. Avis to jednak nie jest dobry pomysł. Inna sprawa że na południu Afryki standardowe OC nie jest obowiązkowe i z tymi ubezpieczeniami są myki. Na przyszłość będziemy bardziej wnikać z treść umowy i będziemy starali się przejąć inicjatywę przy jej podpisywaniu ).
Z lotniska do miasta nie ma transportu publicznego są tylko taxi i shuttle. My mamy nagonione przez Avis taxi za 500 NS , czyli 150 zł za 45 km jazdy , czyli drogo, bo akcept to 100 zł. Ale chętnych by nas za tyle zawieźć nie ma , a na stopa nie mamy czasu , bo o 16:30 jest bus, a poza tym host czeka na klucze.
U hosta jesteśmy po 13 , czyli godzinę później niż się umawialiśmy , ale problemów nie ma. A to OK. Idziemy do Joe’s Beerhause, czyli najbardziej kultowego pubu w Namibii o niesamowitym niepowtarzalnym wystroju wnętrz. Tu jest spory wybór piw i dań z lokalnych zwierzaków, a ceny wcale nie jakieś takie drogie , bo n.p. piwko 28 NS za 0,33l. Mimo że jest koło 14 prawie pełna sala. Bierzemy springboka i kudu. Dobre.
Idziemy na dworzec. Jest bus – piętrowy MarcoPolo na 60 miejsc: 44 na górze i 16 na dole. Fotele rozkładane prawie na płask. Bus pełen. O 16:30 jedziem. Mamy do przejechania 1500 km w 21h. Zatrzymujemy się oprócz granicy ze 4 razy , w tym 2 razy tak po pół godziny na kolację i śniadanie. Granica na rzece Oranje zajmuje nam z półtorej godziny. Najpierw Namibia , tu wypełnia się karteczki , wychodzi z autobusu , bez plecaków i załatwia w kolejce pieczątkę wyjazdową. Potem wsiada się do autobusu jedzie przez most i 2 km dalej jest granica RPA. Tu też idzie się po pieczatkę , trza pokazać oryginał aktu urodznia Poli , nie chcą tłumaczenia na angielski , widać już się nauczyli. Wystarczy skrócony akt urodzenia , nie ma potrzeby pełnego. Wiza na 40 dni to pieczątka w paszporcie. Nic poza aktem urodzenia Poli i paszportami od nas nie chcieli. Losowo wybrali kilka bagaży do kontroli , w tym nasze 2 , ale niczego nie znaleźli , z mojego wysypały się buty i matrioszki , a z Ani jakieś brudne ciuchy…
Kraje się zmieniły , ale język się nie zmienia , alfabet się nie zmienia , czas się nie zmienia , znaki drogowe te same , waluta rand , obowiązywała też w Namibii , z tym że w Namibii można płacić randami a w RPA nie można płacić namibijskimki dolarami. Benzyna droższa o 20% ,czyli tyle co w Polsce jakieś 15,5 rand za litr. Reszta cen podobna. Tylko klimat się zmienił , jest zimno , tak +12 , pada i wieje.
Na dworcu jesteśmy o czasie. Idziemy do noclegu odległego od dworca o max 1,5 km na ulicy Glynn w dzielnicy Flowers. Znów jestesmy backpackersi – to lubimy najbardziej. Tu czeka na nas na 3 noce wypasiony apartament 80 m2 w strzeżonym nowym bloku mieszkalnym: 3 pokoje , 2 łazienki , kuchnia , balkon z widokiem na Góry Stołowe i Lwią Głowę za 550 rand doba. Klucze niestety są do odbioruna Sea Point , czyli 5km stąd. Zostawiam Anię i Polę w najstarszym pubie w RPA i próbuje się dostać do hosta. Chcę jechać komunikacją publiczną. W tym celu wracam na dworzec , by kupić kartę MyCity za 35 rand. Nabijam na niej za 35 rand kasę na bilety , wsiadam w busa i jadę. System jest tu taki , że jak się wsiada i wysiada to się przytyka kartę do czytnika i ściągana jest kasa z karty. Kartę się normalnie ładuje przez net i można nią płacić w sklepach. Podobny system jest np w Japonii. Host tlumaczy mi co i jak dostaje w torbę ręczniki i modem i wracam do knajpy , gdzie Ania i Pola delektują się stella artois , no może tylko Ania, bo Pola woli soczek jabłkowy. Apartament faktycznie wypasiony. Lecę jeszcze tylko do sklepu po zakupy. Wypijamy jakieś lokalne winko i padamy dość wcześnie , komp dalej nie dymi.