31.05.2018 Pamiers – Andorra la Vella – Coma Pedrosa
Nikt nas nie niepokoi , więc koło południa się spokojnie zwijamy i jedziemy do Andorry. Droga staje się coraz bardziej kręta i stroma. Granica w Pas de la Casa jest na wysokości ok. 2200 m npm i jest kontrolowana zarówno przez Francuzów jak i Andorczyków. Kontrole przy wjeździe są wyrywkowe. Nas odpuszczają. W głąb kraju można jechać na 2 sposoby: albo przez tunel płacąc 6 euro , albo przez przełęcz wspinając się na 2410 m npm / jedna z najwyższych przelotowych dróg w Europie , najwyższa to chyba Bonette we Francji mająca 2802 m npm , a najwyższa nieprzelotowa do Veleta w Hiszpanii mająca 3300 m npm /. Wybieramy tunel , przez przełęcz wrócimy. Na pierwszy postój zatrzymujemy się w Canillo , gdzie podziwiamy kamienny kościółek Sant Joan de Caselles pochodzący z XI-XIIw. Podobnych do niego w Andorze jest jeszcze kilka albo nawet kilkanaście. Docieramy do stolicy kraju , czyli miasteczka Andorra la Vella liczącego ok. 20 tys. dusz , a wliczając przedmieścia nawet 40 tys. Miasteczko nie jest zbyt piękne , ani przytulne , takie jakieś zakorkowane i kompletnie niekamienne jak pozostałe miasteczka tego mini państwa, ale za to jest najwyżej położoną stolicą w Europie ok. 1000 m npm.
Coś o kraju: Andorra jest księstwem leżącym w Pirenejach miedzy Francją a Hiszpanią, nienależącym do UE , mającym powierzchnię 468 km2. Taki kwadrat 20 km na 20 km zamieszkuje ją ok. 80 tysi ludzi , głównie Andorczyków i Hiszpanów. Językiem urzędowym jest jednak kataloński. Kraj jest bogaty , nie ma przemysłu i wszystkie towary sprowadza , głownie z Hiszpanii , sami potrafią chyba tylko czekoladę zrobić , bo nawet wody butelkowanej andorskiej nie spotkałem. Oczywiście piwa i wina andorskiego też nie…. 90% ludności to katolicy , kraj dzieli się na 7 parafii. Głową państwa są wspólnie francuski prezydent i kataloński biskup diecezji Seo de Urgel. Ich funkcja nazywa się współksiążęta , co powoduje że jest to bardzo ciekawy twór ustroju politycznego o nazwie diarchia. Obecnie są 3 diarchie na świecie , oprócz Andorry jeszcze San Marino i Suazi. W kraju nie ma lotnisk i linii kolejowych a sieć dróg kołowych składa się praktycznie z jednej przelotowej długości ok. 45 km przy której leżą prawie wszystkie miejscowości i kilku odnóg prowadzących głownie do wyciągów. Andorra la Vella jest stolicą najbardziej odległą od lotniska / ok. 3h drogi /. Walutą jest euro , a kraj czerpie dochód , głownie z narciarstwa alpejskiego oraz handlu alkoholem i papierosami oraz paliwami, np. 3 x 1l Ballantinesa kosztowało 20 euro , a litr E95 – 1,1 euro. Działa też lokalna sieć komórkowa Mobiland , której unijny roaming nie obejmuje , no co warto uważać , bo rachunek na korzystanie z netu może być naprawdę duży. W stolicy jest kilka ciekawych architektonicznie budynków , jest fajny most i rzeźba Dalego.
Coś tam jemy , coś tam kupujemy i jedziemy w stronę Arinsal , by spróbować wejść na najwyższy szczyt kraju czyli Coma Pedrosa mający prawie 3000 m npm. Na miejscu jesteśmy o 18 , niestety w górę udaje nam się wyjść dopiero po 20 , bo pada taki deszcz , co by nas przemoczył w 5 minut do suchej nitki. Zostawiamy samochód na parkingu i idziemy w górę. Szlak zaczyna się na ok. 1500 m npm tuż za tunelem i jest dobrze oznakowany żółtymi kółkami i białoczerwonymi paskami. Do schroniska na 2250 ma być 2h drogi. My idziemy jednak prawie 4h , bo jest sporo śniegu i w ciemnościach ciężko znaleźć szlak , bo jest kompletnie nieprzetarty , a do tego śliski i niebezpieczny , bo biegnący obok strumyka , do którego można wpaść jak się załamie lód po którym idziemy. Mamy kije , raczki i dzięki temu udaje nam się bez kontuzji dotrzeć do noclegu. Schroniska jest zamknięte, ale czynny jest t.zw. pokój zimowy , w którym są 4 prycze wyposażone w materace. Wchodzimy do śpiworów i koło 1 w nocy padamy.