18.01.2018 Oaza Liwa – Abu Zabi – Dubaj
W nocy temperatura spadła do 8 stopni. Punktualnie o 6:30 pojawił się nasz przewodnik , tym razem jako kierowca wypasionego buggy. Przez kilkadziesiąt minut woził nas po pustyni ze szczególnym uwzględnieniem wjazdu i zjazdu z wydmy. Jazda była przednia. Przyspieszenie konkretne , a po płaskim na jego machina spoko rozwijała ponad 100 km/h. Tym razem do Abu Zabi jechaliśmy drogą główną przez Medinad Zajed , gdzie zatrzymaliśmy się na pyszne śniadanko w knajpie robotniczej prowadzonej przez Bengala. Porządne żarcie w takim lokalu n.p. kurczak z ryżem i warzywami + kawa kosztuje 8-10 drh od osoby.
W Abu Zabi kierujemy się na największą architektoniczną atrakcję miasta , a może nawet i kraju , czyli do meczetu Szejka Zajida. Jest to przykład kompletnego nieliczenia się z kosztami realizacji swoich marzeń. Meczet jest bardzo piękny , bardzo duży i dostępny dla niewiernych. Trza tylko mieć odpowiedni strój , a jak się nie ma to można wypożyczyć. W meczecie są m.in. największy dywan na świecie , największa kopuła , największy żyrandol ,do tego złocony mirhab , marmury , kolumny , wzornictwo. Coś niesamowitego. Nasz Licheń to przy tym ubogi krewny.
Z Abu Zabi do Dubaju jest ok. 150 km. Droga jest prosta , ale dziś bardzo zatłoczona , bo jutro jest piątek i lokalsi jadą na weekend. Mamy pierwszą styczność z dubajskimi wieżowcami mijając osiedle Marina , w którym wieżowców jest ze 100. Cudem w tych korkach udaje nam się trafić do punktu zwrotu samochodów przy terminalu nr 1 na lotnisku. Auto przyjmują bez zastrzeżeń. Zobaczymy ile zwolnią z zatrzymanej kaucji 1000 drh , bo częściowo jechaliśmy płatnymi drogami , a i Ania się obawia że ze 2 razy radar zrobił jej fotkę , a radarów na drodze na pustynię jest naprawdę sporo , a jechać taką drogą mniej niż 100 km/h ciężko… Przez 5 dni Ania przejechała 1450 km , smark spalił 90 litrów , czyli średnie spalanie na poziomie 6,2 l/km , trochę duże jak na takie autko , no ale przy benzynie po 2,12 drh za litr nie ma co narzekać.
Do zarezerwowanego wcześniej hotelu w starej dzielnicy miasta , czyli Deira dojeżdżamy korzystając z metra. W Dubaju są 2 linie metra czerwona i zielona , w systemie jest też tramwaj w dzielnicy Marina. Metro nie jest kompatybilne z autobusami i nie ma łączonych biletów. Bilet na metro nabija się na kartę czipową , która kosztuje 2drh. Są 3 strefy. Przejazd w jednej strefie kosztuje 4 drh , w dwóch 6 drh , a w trzech 8 drh. Bilet dobowy kosztuje 20 drh , z tym że trza go nabić na inną kartę niż ta na bilety jednorazowe. W metrze są 2 klasy standard i premium. Premium jest dwa razy droższa. Między standard a premium jest przestrzeń dostępna dla kobiet i dzieci. Metro jest automatyczne , brak maszynisty. W znacznej części trasy funkcjonuje jako nadziemne typu S-bahn.
Zostawiamy graty w hotelu i idziemy na szybki rekonesans po naszej części miasta zupełnie nie przypominającej części nowoczesnej. Jest tu gęsta zabudowa , wąskie uliczki i klimat azjatycki. Zachód słońca podziwiamy nad Zatoką Dubaju dzielącą stare miasto na 2 części.
Ania i Pola padają w hotelu , a ja jadę metrem na przystanek autobusu ONTC na ul. Rigga jakieś 3 km od nas , by kupić bilet na autobus do Omanu. Odjazd w sobotę o 7:30 , bilet do Sohor kosztuje 30 drh dla dorosłego i 15 dla Poli. Wracam z buta przez eurpejsko wyglądającą arterię al. Rigga.
Walczę jeszcze z netem , ale WiFi tu działa słabo. Padam po północy. Dziś był bardzo długi dzień , jutro będzie podobnie.