24.08.2017 Babin Zub – Midzur – gdzieś na autostradzie między Niszem a Belgradem
Spało się źle , bo męczył mnie ten faraon , tak co 2h musiałem wstawać i zużywać kolejne rolki papieru , na szczęście były aż 4. Śniadania nie tknąłem, w odróżnieniu od Ani i Poli co zjadły wszystko ze smakiem. Pogoda OK , lampa i tak z +15. Na szlak, który zaczyna się tuż obok naszego noclegu wychodzimy o 11.40. na szczyt docieramy po 3h. Do przejścia jest 8 km H i ok. 600 m V. Idzie się po polnej drodze , jak ktoś ma dobre auto po spoko podjedzie prawie pod sam szczyt. Szlak jest wytrasowany oczywiście w barwy Austrii ,dość rzadko , ale częściej nie trzeba , bo szczyt jest widoczny praktycznie przez całą drogę. Idziemy dość wolno i co chwila się rozglądamy bo widoki przednie – takie Tatry Zachodnie. Na szczycie jest słupek , pamiątkowa tabliczka i kilka lokalnych gadżetów , w tym jakiś kolorowy but.
Na szczycie spędzamy pół godziny. Po godzinie drogi powrotnej Pola i Ania łapią stopa , co ich dowozi do schroniska. To jakiś koleś w Suzuki, co tu przyjechał na zbiór borówek. Ma tylko jedno siedzenie wolne , więc ja się nie mieszczę. Może to i lepiej , przejdę sobie w dół na spokoju. Szlak jest bardzo prosty spoko można te 8 km zrobić poniżej 2h. W schronisku coś tam jemy i piejmy i jedziemy dalej. Dojeżdżamy po 150 km do jakiejś stacji benzynowej na autostradzie między Niszem a Belgradem. Tu znajdujemy nocleg za 40 euro , standard Ok. Na stacji pełno kłębów , tu śpi się na glebie koło samochodu , na polówce , albo zawiniętym w koc. Oj ta Serbia , Serbia w plecy do cywilizacji ma ze 20 lat. Jutro jedziemy w okolicę Suboticy , gdzie będziemy spali 2 noce.
Tak czy siak Pola zdobyła dziś swój 14 szczyt do KGE , Ania 18 , a ja 21. Hurra!!!