18.07.2017 Kiruna – Nikkalaukta
Pogoda niestety się nie poprawiła , jest +8 i pada deszcz. Zwijamy mokry namiot i jedziemy zwiedzać najbliższą okolicę. Wejście do kopalni odstrasza ceną – 350 koron od osoby i zwiedzanie z przewodnikiem , czyli pewnie pokażą ze 3 sale z 500 m pod ziemią i na tym koniec. Jedziemy do Jukkasjarvi - wioski pod Kiruną lezącej jakieś 12 km na E znanej z hotelu lodowego. Hotel obecnie jest całoroczny , można spać i w lato w -5 wewnątrz na skórze renifera pod śpiworem za ok. 1400 zł/noc pokój. Zwiedzanie hotelu 150 koron od osoby za tą cenę można sobie popatrzeć na lodowe rzeźby stojące w korytarzach hotelu. Kilkaset metrów dalej na końcu drogi jest kościół w wystroju z renifera i lokalne muzeum , gdzie można obejrzeć kilka namiotów z lapońskim wystrojem też za 150 koron od osoby – no powariowali z tymi cenami.
Pada , więc jedziemy do Nikkaloukta jakieś 70 km od Kiruny. Tu zaczyna się szlak na Kebnekaise 2111 najwyższy szczyt Szwecji. Popróbujemy na niego wejść. Parking solidny można spoko zostawiać samochód na 2 noce tuz obok w knajpie można kupić browar i skorzystać z WC. Również stąd odlatują helikoptery, do Kebnekaise Fjollstation , skąd rozpoczyna się wejście na szczyt. Do stacji jest do przejścia 19 km , a helikopter to robi w 20 min , z tym że kosztuje 850 koron od osoby. Lata 2 razy dziennie koło 8 i koło 17 i zabiera wszystkich pasażerów , którzy zapłacili za bilet. Jak jest nadmiar to robi kilka lotów , a helikopterów są 2. Inna opcja skrócenia sobie drogi , to motorówka , która kosztuje 350 koron od osoby i kursuje kilka razy dziennie od ok. 8 do ok. 17 , gdzieś od 5,5 do 11 km drogi po jeziorze , które jest po lewej stronie drogi.
Przeczekujemy deszcz jakieś 3 godziny i w trasę ruszamy o 20. Dodatkowo napotykają nas 2 osoby: jakaś zakręcona pani z Iranu z nieogarniętym kolesiem ze Szwecji. Coś mówią, że ktoś ich oszukał , że dali mu kasę , a on zamiast ich zaprowadzić na szczyt to wsiadł w helikopter i tyle go widzieli. Dogadujemy się , ze przejdą z nami do stacji , a potem jutro spróbujemy razem wejść na szczyt. Lejwoda pomału ustępuje. O 20 startujemy. Idąc w czwórkę docieramy na miejsce o 2.00 , czyli robimy 19 km w 6:10h , trochę wolno. Iranka na co większej górze pada i łapie zgony, a droga jest prosta praktycznie po prostym. Najpierw 5,5 km po piachu i grysie do portu , potem 5,5 km po skarlałych brzozach , potem 8 km po kamieniach i lekkich górkach.
Znajdujemy miejsce do spania w namiocie tuż przed wejściem na teren schroniska. Schronisko OK za free się śpi na glebie , za free prysznic , kuchnia i free szelf. W namiotach można spać tak ze 100 m od schroniska. Nocleg w schronisku w pokoju ok.400 koron od os. Obiad w formie szwedzkiego stołu 130 koron od os , piwo 75 koron za 0,33l , czyli generalnie drogo. Iranka i koleś trolują na sofach w poczekalni do 6 , potem ich obsługa wygania , więc rozbijają namiot i śpią dalej.
Padamy o 3.00
19.07.2017 Kebnekaise
Ten dzień był przewidziany na wejście na Kebnekaise, czyli najwyższy szczyt Szwecji i nawet by się udało, ale się nie udało…
Wstaliśmy o 11 , zjedliśmy ten obiad i wypiliśmy to piwo i o 13:40 wyszliśmy w trasę. Na Kebnekaise jest stąd 9 km i ok. 1700 m przewyższenia , co wg lokalnego szlakowskazu tworzy 12h drogi. Ja też tyle liczyłem. Schronisko jest na ok. 650 m npm. Przewyższenie 1700 jest dlatego , że po drodze trzeba wejść prawie na szczyt Vierramvarre 1711, a potem z niego 150 m zejść i dopiero zacząć właściwą wspinaczkę na Kebnekeise.
Pogoda była OK. Szliśmy sobie w czwórkę radośnie i nie zauważyliśmy rozstajów dróg i zamiast iść na szczyt poszliśmy sobie dolinkami dalej aż do punktu medytacji idąc przez 2 mostki. Oczywiście koszmarny błąd. Należy trzymać się prawej i iść w górę. Szlak na Kebenkaise jest oznakowany czerwonymi kropkami malowanymi na kamieniach i jest oznakowany bardzo dobrze, ale oznakowanie zaczyna się ok. 1 km od schroniska.. zamot
Zanim się zorientowałem że źle idę minęło z pół godziny. Na rympał idąc przez na wpół zamarzniętą rzeczkę po śniegu dotarliśmy do właściwego szlaku, ale tylko we dwójkę. W tym momencie nasi napotkani przygodnie towarzysze stwierdzili, że poza szlakiem byle jak nie idą i zostali w dolince. Tyle ich widzieliśmy…
Tymczasem my szliśmy dalej już po właściwym szlaku, czyli zachodnim. Jest jeszcze drugi szlak – omijający Vierrmvarre i prowadzący przez lodowiec, ale wejście na niego raczej jest możliwe tylko z przewodnikiem, gdyż idzie się po lodowcu.
Przeszliśmy przez kolejny mostek i zaczęliśmy się wspinać na przełęcz , a potem na Vierramvarre. Na szczycie Vieramvarre byliśmy o 19:30 , czyli po 5:50h od startu i mieliśmy za sobą 8,5km. Wg szlakowskazu powinniśmy tu być po 4h i po przejściu 6,5 km. Widać , że 2 km popuściliśmy gubiąc właściwą drogę. Gorzej że byliśmy w plecy prawie 2h , jak sobie szybko policzyliśmy to wyszło nam że do szczytu jest stąd ok. 2,5 km i ok. 2-3h , i gdybyśmy poszli na szczyt to byśmy byli w namiocie ok. 4.00. Ponadto pogorszyła się pogoda , zaczął padać śnieg a i Ania stwierdziła widząc ok. 150 m zejścia do przełęczy a potem ok. 450 m podejścia do dwóch szelterów co były widoczne w górze + mając na uwadze że kolejną godzinę idzie się po lodzie , a nikogo za nami już nie ma ,że jednak trzeba robić odwrót. Jakieś 15 min myśleliśmy co robić , nawet przepakowaliśmy plecaki , tak bym ja mógł iść dalej , ale w tym momencie dotarła do nas grupa 5 osób z Polski i definitywnie odradziła nam dalszą drogę we dwójkę , a tym bardziej mnie samemu. Powiedzieli, że na górze nic nie widać , pada cały czas śnieg i można spać w przepaść która ciągnie się zarówno po prawej jak i lewej stronie. Miałem co prawda raki , miałem kijki i generalnie wiedziałem , że na górze będzie poniżej 0 , ale skoro Polacy mówią wracaj , to wracam. Anię bardzo ta decyzja ucieszyła. Wracaliśmy 4h. Na miejscu byliśmy o 24. Spać poszliśmy o 1.00. Analiza powodów odwrotu w następnym wpisie.