12.08 Manila – Vigan
Padało całą noc i dalej pada. Miasto zmienia się w płynący ściek. Ulice kompletnie zakorkowane. Firma Partas, którą chcemy jechać do Vigan ma dwa dworce z Cubeo i w Pasay. Do Cubeo żaden taksówkarz za żadne pieniądze nie chce jechać. Pasay jest bliżej , ale po drugiej stronie miasta , nie mamy wyjścia musimy jechać do Pasay. Dogadujemy się na 250 peso. 5 km drogi taksówka robi w 50 min. Szybciej bym z buta doszedł , ale nie w Manili. Tu średnia prędkość przemieszczania się nie przekracza 3 km/h. Dworzec to kompletna rudera , ale autobus do Vigan o 20:30 ma być. Bilet 650 peso. Pola też. Zostawiamy garby i idziemy w miasto. Mamy w planach 2 cele Cmentarz Chiński z żyjącymi na nim ludźmi – coś w podobie cmentarza w Kairze oraz Akwarium. Z uwagi na niesamowite korki na ulicach będziemy korzystali z metra. Metro w Manili to temat na epopee. Są trzy linie – głównie naziemne w sumie ok. 30 stacji. Linie są obsługiwane przez przedpotopowe pociągi w kształcie swoim przypominające tramwaje. Jesteśmy w pobliżu stacji Edsa, która jest stacją węzłową dla linii nr 1 i linii nr 2. Dowiedzenie się gdzie jest stacja zajmuje nam 20 minut , przedostanie się do schodów kolejne 10. Na schodach kolejka potencjalnych pasażerów do wejścia na teren stacji. Przed wejściem rewizja polegająca na grzebaniu kijkiem o osobliwym kształcie w plecaku – w marketach zresztą grzebią ochroniarze podobnym kijkiem. Producent tych kijków to chyba lokalny milioner. Po przejściu procedury grzebania staje się w kasie po bilet , co zajmuje kolejne 10 minut. Bilet do stacji United Nations kosztuje 20 peso i jest kartą podobną do bankomatowej , którą otwiera się bramkę. Oczywiście trzeba wiedzieć którym metrem jechać , bo przesiadki są oddzielnie płatne i trzeba abarot wyjść poza strefę grzebania kijkiem. Gdy się wreszcie dostanie do właściwej kolejki do metra , to trzeba odstać jakieś 4 pociągi by wreszcie dostać się do środka. Udaje nam się to tak szybko tylko dlatego że mamy Polę i pomagają nam lokalni ochroniarze. Peronowy stojący na podwyższeniu podobnym do tego na jakim stał Kaczyński przed Trybunałem ma rękawiczkę – to podstawowy rekwizyt z jednej strony pokazuje maszyniście gdzie ma stanąć , z drugiej daje mu sygnał ze więcej pasażerów już do wewnątrz nie wejdzie. Plecaki trzyma się przed sobą , bo grasują kieszonkowcy. Jedziemy 5 albo 6 stacji z pierwszym wagonie dla kobiet i osób z dziećmi. Wreszcie wysiadamy. Tu kolejka do bramki., bo oczywiście działa tylko jedna z aż trzech które są na stacji. Opuszczenie peronu i wydostanie się na ulicę zajmuje kolejne 10 minut. Przejechanie 5 stacji metrem zajęło nam około 70 minut i to tylko dlatego że byliśmy w grupie uprzywilejowanej. W Japonii przejechalibyśmy w tym czasie ok. 200 km. Jedyne pocieszenie jest takie że wiadro w którym zbierała się woda przeciekająca z dachu było podobne zarówno do tego japońskiego w Hakodate jak i do tych polskich…
Oceanarium to kolejny temat-rzeka. Bez klimatyzacji , miejscami bez dachu , deszcz pada rybom na głowę, pingwiny gotują się w betonie pomalowanym na biało w celu imitacji śniegu , w akwariach jedyną roślinnością jest kapusta pekińska , którą są karmione ryby przez nurków , rafy koralowe są martwe , ale by wychodziły ładne foty jakiś ludowy lokalny artysta pomalował je farbkami. W oceanarium więcej jest handlarzy niż ryb. Całość po 450 peso od łba , z tym że dla dzieci ulga pod warunkiem że są niższe niż 2 stopy – miarka przy kasie. Jest tu też kino 4D po 100 peso za 6 min , ale w porównaniu z tym w Osace jakieś 500 miesięcznic smoleńskich do tyłu.
Do odjazdu autobusu zostało nam 3 godziny , a że mamy stąd do dworca jakieś 5 km , to trzeba wracać. Cmentarza nie będzie…. A szkoda… Deszcz przybrał na sile i idziemy przez ulice po krawężnik w wodzie. Parasolki zahaczają o sznurki , budzą się bezdomni leżący na chodnikach bo zaczyna ich podtapiać , przez skrzyżowanie dwóch trzypasmowych ulic na minutę przechodzi może z 10 osób , przejeżdża z 5 samochodów, z 10 jeepnejów i ze 30 tricycles , reszta skutecznie blokuje ruch, w tym ze 4 tiry , które oczywiście jadą środkiem miasta. Próbuje odpalić podręczną bombę atomową , ale nie udaje mi się bo deszcz zamoczył mi styki i apokalipsa…. Droga od oceanarium do metra zajmuje nam 30 minut , a jest nie więcej niż 1 km. Metro oczywiście śpiewka znana z tym że rękawica peronowego bardziej dizajnerska. Mamy farta, w przeciwną stronę korek. Stoi 5 pociągów jeden za drugim i nic a nic się nie posuwają naprzód.
Wysiadamy na Edsa, próbuje odpalić gps , by znaleźć drogę do naszego dworca , ale nie jest to łatwe , bo parasol , tłumy ludzi, plecak z przodu , Pola z boku i kieszonkowcy wokół. Jeden z nich właśnie próbuje przeciąć Ani plecak sprytną akcją. Na dłoni ma owiniętą koszulkę , że niby chroni się przed deszczem i ociera wodę z czoła , a pod koszulką ma coś na kształt brzytwy – przecinasz spód plecaka , to co wypada łapiesz w koszulkę i w długą… Ania na szczęście zachowuje proletariacką czujność i płoszy opryszka. Idziem dalej , bandyci za nami , bo okazuje się że nasz krawiec ma kompana. Idzie obciera nos w koszulkę i się do nas śmieje. Nie ma wyjścia , trza wejść do jakiegoś sklepu i go zgubić. Udaje się. Można wreszcie sprawdzić gps , gdzie iść. Jest do mety 500 metrów. Masakra. Tłumy ludzi , parasolki , kałuże po łydki , brak chodników , spaliny , jeepneye , szałer z nieba , wokół sami złodzieje, dość…. Światło - zmiana sceny
Jesteśmy na dworcu. Czekamy na autobus. Po pół godzinie przyjeżdża. Chiński. Siadamy. Mamy do przejechania ok. 350 km. Planowo 10 godzin. Jedziemy jednak prawie 13 , bo 4 godziny zajmuje nam wydostanie się z miasta. Przez 4 godziny od 21 do 1 w nocy nasz autobus przejechał , a miejscami chyba przepłynął 10 km. Gehenna. Manila ma 4 mosty…. w pewnym miejscu wylotówka ma 1 pas , miasto ma oficjalnie 12 mln ludzi… Wierzą w księdza , a kościołów nie widać , na co więc idzie tam kasa????