10.08 Wulai – Taipei – Manila
Tym razem robotnicy rzeczni zaczęli pracę o godzinę wcześniej.. My a autobus , potem w jedno metro , przesiadka w drugie , zostawiamy plecaki w dworcowym lockerze 20 nts za godzinę , wszystkie 3 się zmieściły do 1 lockera. I znów w metro do Beitou. To są takie gorące siarkowe źródła wokół których zbudowano ze 100 lat temu kurort. Jest tu kilka pól termalnych , ładna rzeczka , trochę parku , kilka ciekawych obiektów architektonicznych. Całość na max 2h , akurat tyle czasu mamy.
Wracamy na dworzec i zaczyna się jazda ze znalezieniem dworca west terminal 1 skąd odjeżdżają autobusy 1819 na lotnisko. Są oznaczenia , ale beznadziejne i kierują nas nie na ten dworzec co trzeba. Ganiamy z pół godziny wokół dworca po jakimś kosmicznie wielkim bazarze w podziemiach aż wreszcie trafiamy na miejsce. No niezły zamot. Do odlotu zostało 2,5h a do lotniska 40 km. Dobrze że korki były niewielkie i autobus jechał max 45 min.
Na miejscu jesteśmy o czasie. Oczywiście pytanie na check-inie o bilety wylotowe. Na szczęście je mamy , ale musimy pokazać , bo coś system nie działa. Okazuje się że odlot będzie przesunięty o prawie godzinę. Trudno. Snujemy się po lotnisku wydając ostatnie dolary i podsumowując Tajwan.
Wg nas Tajwan jest fajniejszy od Korei. Ze 20 % tańszy , ma łagodniejszą kuchnię , lepszą komunikację , ciekawsze noclegi , turystów tak samo mało. Na tydzień w sam raz. Najlepiej znaleźć dobre miejsce w Taipei na 5 nocy i robić sobie jednodniowe wycieczki plus dwudniowy wypad do Taroko.
Odlot o 21:15 linie Cebu Pacyfic. Lot 2h 30 min. Samolot Airbus 320 prawie pełen. Stewardessy w tenisówkach i T-shirtach. Przed 24 meldujemy się na odprawie w Manili.
Są dwie karteczki: higieniczna i policyjna. Higieniczna – oddaje się i przechodzi dalej. Policyjna – oficer zadał nam 2 pytania: ile czasu będziemy i gdzie dziś będziemy spać. Coś mu zmyślam , bo hotelu przezornie żadnego nie zarezerwowaliśmy. Potem prosto, choć dopiero 3 bankomat dał nam kasę i do tylko 10000 peso. 1 peso = ok. 0,82 zł. Lotnisko leży około 6 km od miasta i po północy wydostać się z niego nie jest łatwo. Komunikacji publicznej brak. Jest tylko but i taxi. Taxi jeszcze nigdy z lotniska nie odjechaliśmy i naszej zasady póki co nie łamiemy. Żadnych taksówek z lotniska. Zostaje tylko but. Wyjść z lotniska nie jest jednak łatwo , bo tłumy naganiaczy , naciągaczy i różnych nagabywaczy. Indonezja panie. Do tego wokół roboty drogowe. Jakoś przemykając się między dźwigami wokół płota przez budowę dostajemy się poza strefę lotniskową. Jest 7/11. Drzwi otwiera ochroniarz ze strzelbą. Oho czyżby Salwador? Tu chwilę przycupujemy. Tradycyjnie zakupy w nowym kraju zaczynam od piwka. Jest Saint Miguel 0,33 za 40 peso. Kupujemy jeszcze colę i coś do żarcia i tym sposobem mamy drobne na pierwsze ruchy. Obchodzę teren dookoła , same drogie hotele a za nimi jakieś przegrodzone tereny. Pod hotelami są postoje taksówek i ochroniarze z karabinami. Ok. Bierzemy taksi. Taksi jest na kupony. Ochroniarz daje nam kartkę z wypisanym celem podróży i pisze ile na niej ile mniej więcej powinno kosztować oraz nr rejestracyjny i markę samochodu. Hyunday Pony i Ok. 150. Więcej mamy nie płacić a jakby był jakiś problem mamy do niego dzwonić. Jest 1:30 Startujemy. Po ok. 2 km wjeżdżamy w miasto. Miasto żyje. Po ulicach jeżdżą jakieś magiczne pojazdy wieloosobowe taksówki to jeepneye – lokalny produkt motoryzacyjny. Coś na kształt minichickenbusa. Jeżdzą też trzykołowe motocykle – tricycles oraz ryksze rowerowe. Ludzie leżą na chodnikach , miłe panie stoją na skrzyżowaniach , co drugi ochroniarz ma strzelbę, syf , smród uryny i spaliny + światła wielkiego miasta. Thrilla in Manila. Wysiadamy na Adriatico Street w dzielnicy rozpusty Malake. Tu jest najwięcej hoteli. Zaczyna padać konkretny deszcz , na szczęście Ani udało się przewieźć w podręcznym parasol. W pierwszym napotkanym hotelu full albo de luxe za 2800 , w drugim full albo klita z wentylatorem za 1600 , lokalny streetchild znajduje nam hotel za 1000 z klimą i łazienką w korytarzu. Bierzemy. Jest 2:30. Padamy.