Arklow – Glendalough – Dublin 8.05.2016
Rano nasz miły Pan gospodarz częstuje nas tradycyjnym irlandzkim śniadaniem, w skład którego wchodzi: smażony bekon , smażone cienkie kiełbaski, jajecznica, biała i czarna kaszanka , smażony pomidor i pieczarka , fasola w sosie pomidorowym , tosty oraz kawa lub herbata. Pyszne to było. Kombinujemy jak się stąd wydostać w stronę gór Wicklow. Pociąg do Rathdrum właśnie odjechał a następny będzie ok. 15. Autobus w ogóle tam nie jeździ , zostaje tylko stop. Tak też robimy. Pogoda jest piękna , słoneczna. W sam raz na stopa. Do Glendalough mamy do przejechania ok. 33 km. Gdybyśmy mieli samochód spoko byśmy to zrobili w max 40 min , ale samochodu nie mamy i droga zajmuje nam 4 razy tyle czasu. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Pierwszy stop jakiego łapiemy po ok. 5 min to mieszkający tu od kilkunastu lat Polak – Staszek. Brakło mu selera do rosołu i podskoczył na chwile do sklepu. Zgarnął nas z ulicy i podwiózł aż do Avocy mimo, że w ogóle nie było mu tam po drodze. Dodatkowo okazało się, że popełniliśmy wcześniej największy błąd stopowiczów i ustawiliśmy się nie na tej wylotówce co trzeba. Oznakowanie dróg w Irlandii jest jednak słabe , podobnie zresztą jak i drogi: wąskie i kręte. Za to kierowcy bardzo uprzejmi i spokojni bezklaksonowi. Nasz wybawca Jest bardzo sympatyczny i gdyby tylko miał więcej czasu , to spędzilibyśmy resztę dnia wspólnie. Dzięki Staszek i wielkie pozdro.
W Avoc na kolejnego stopa czekamy prawie godzinę. Zabiera nas sympatyczna pani prowadząca szkołę jazdy. Jedziemy więc samochodem do nauki jazdy. Pani musi dobrze uczyć , bo gna jak szalona , bo 80 – 90 km na tych zakrętach. Wyrzuca nas w Rathdrum. Tu stop trafia się po max 10 min. Kolejny miły Pan ze swoją mamą jadą chyba na mszę do Glendalough. Tym sposobem o 14 jesteśmy w Visitor Centre. Wjazd na free. Mapa 0,5 euro.
Glendalough to pięknie położona dolinka dwóch jezior , bo Glendalough to znaczy 2 Jeziora. Stanowi idealny punkt na całodniową wycieczkę dla Dublińczyków – ok. 1h jazdy.
Jest tu trochę kamieni stanowiących ruinę opactwa założonego w VIIw przez św. Kevina ze wspaniałą wieżą obronną z Xw. Wspaniały widok na wspomniane już jeziorka oraz 9 tras spacerowych o różnym stopniu trudności. My wybieramy niebieską czyli Spinc. Trwa 2 godziny i ma 5 km długości. Podchodzenia jest ok. 300 m w górę. Najpierw idzię się w górę strumyka Poulannas a potem robi pętlę z super widokami na jeziorka i dolinkę Glenealo. W jedną stronę idzie się leśną dróżką , w drugą po drewnianych stopniach i drewnianym chodniku ułożonym na podmokłym terenie. Punktów widokowych jest naprawdę sporo. Nigdy bym nie uwierzył że jestem tylko 500 m npm , ze zdjęć wygląda na ponad kilometr wyżej.
Po 3 godzinach jesteśmy z powrotem. Zjadamy ohydne fish&chips po 7,5 euro i pyszne lody po 2,20 euro i robiąc jeszcze zielony szlak wzdłuż mniejszego jeziorka docieramy do punktu wyjścia. Burza na szczęście przechodzi obok. Z buta idziemy 2 km do Laragh. W sklepie kupuje Baileysa, czyli podstawowy irlandzki napój likierowaty. Cena 19 euro za butelkę 700 ml , jest znacznie wyższa niż w Polsce.
Jest 19. Znowu stop. Tym razem chłopak i dziewczyna w Volvo XC90 – wypas. Podrzucają nas do Dublina na stację Sydneyparade, gdzie korzystamy z Darta i przed 21 wysiadamy w centrum na stacji Tara. Nie mamy noclegu i snujemy się od hostelu do hostelu. Tu za drogo – 85 euro , tu full , tu nie przyjmują z dziećmi, wreszcie trafia się hostel Apache na 29 Eustace St. Są miejsca w minidwójce za 38 euro wszyscy. O to super, czyli jednak można w Irlandii trafić nocleg za w miarę przyzwoitą cenę. Pokój ma wymiary ok. 2,0 x 1,5 x 2,5 m , gdzie 2,5 to wysokość i poza piętrowym łóżkiem niewiele się w nim mieści. O to super. O to właśnie nam chodzi. Mamy dziś dwunastą rocznicę ślubu , więc taki lokal w sam raz dla nas. Pola robi nam pamiątkowe foty i idzie spać. My otwieramy Baileysa i zaczynamy świętowanie. W trakcie świętowania uzgadniamy kierunek naszego wakacyjnego wyjazdu. Będzie to: ……..
Dziś udany dzień i tak trzymać na kolejne co najmniej 12 lat!!!