Swords – Dublin – Bray – Arklow 7.05.2016
Zbieramy się koło 11 , leje z przerwami na pada. Wsiadamy w busa 33 przystanek naprzeciw hotelu i po jakichś 45 min za 3,30 euro/adult dojeżdżamy do pętli w centrum miasta. Przechodzimy z buta ulicą talbot i docieramy do dworca Connolly. Tu kupujemy bilet rodzinny na 2 dorosłe i 4 dzieci do Arklow na cały dzień za 38 euro. Drogo, ale tak tu już będzie , ceny tak 2 – 3 razy takie jak w Polsce. Korzystamy z podmiejskiej kolejki Dart , która ma ze dwadzieścia parę stacji i jeżdzi tak średnio co 15 – 20 minut w kierunku NS dojeżdżając na N do Howth i Malahide a na S do Greystones. My wysiadamy w Bray.
Jedzie się przyjemnie. Jest darmowe Wi-Fi , podobnie zresztą jak i było w autobusie. Trasa wiedzie tuż przy morzu.
W Bray wiele nie zwiedzamy , bo od Bray do Arklow dostać się można tylko pociągiem typu Intercity , który jeździ kilka razy na dobę. Mamy tylko 1 h czasu, wiec snujemy się po promenadzie, oglądając kamienistą plażę i piękne wiktoriańskie obiekty. Miasteczko jest reklamowane jako najpiękniejszy nadmorski irlandzki kurort, ale nas kompletnie rozczarowało. Może to przez tą pogodę. Wsiadamy w IC i po prawie godzinie jazdy dojeżdżamy do celu naszej dzisiejszej podróży , czyli nadmorskiego miasteczka Arklow – ok. 15 tysi ludzi. Poza jedną uliczką przy której skupia się życie lokalnej ludności oraz mostkiem nad Avonem oraz miniplażą nic tu nie ma.
Mamy tu zarezerwowany nocleg w B&B o nazwie Orchard – 70 euro. Nocleg zarezerwowaliśmy poprzedniego dnia, gdy zauważyliśmy, że mimo wysokich cen o nocleg nie jest tu łatwo. I dobrze zrobiliśmy, bo wszędzie był full. Nasz pensjonacik jest minimalistyczny, składa się tylko z trzech pokoi. Nasz ma dwie sypialnie ze wspólną łazienką. Mamy do dyspozycji kuchnię oraz sympatyczny zadaszony i oszkolny przedsionek, idealny na miejsce do dłuższej rozmowy.
Ta rozmowa właśnie się zaczyna. Przyjeżdżają do nas Geoblogowicze: Stock z żoną i dwójką dzieci Adasiem mającym 4 lata i Martynką mającą niecały rok. W bardzo przyjemnej atmosferze mija nam kilka pięknych godzin. Mieszkamy w jednym mieście, a spotkać udało nam się dopiero w Irlandii. Pola i Adaś to dzieci ganające i otwarte na otoczenie, więc kontakt ze sobą mimo różnicy wieku znalazły w 5 minut. Zajęci rozmową zapominamy zrobić choćby pamiątkowego zdjęcia. Ale pewnie okazja jeszcze nie raz się nadarzy.
Idziemy na miasto. Genek chciałby spędzić ten sobotni wieczór w jakimś pubie, ale Pola jest zmęczona i zapada decyzja o podziale sił. Ania i Pola idą spać , a Genek idzie w tany. Niewiele jednak nawojuje, bo w każdym z 7 pubów grana jest ta sama muza: standardy angielsko-amerykańskie. Zero muzy tradycyjnej. Tylko w jednym w pubów, w którym jest najmniej ludzi , jakiś kolo coś tam brzdąka na klasycznej gitarze. Browar w pubie tak 4 – 5 euro / w sklepie 2 – 3 , te tańsze to polskie , te droższe to irlandzkie , duńskie lub holenderskie/. Po godzinie wracam i o 23:30 już smacznie chrapie. Arklow podobnie jak Bray na nas nie robi powalającego wrażenia.