08.11.2014 – 11.11.2014 Skrzyczne 1257 m npm
W trakcie szykowania książeczki KGP na posiedzenie Loży, które odbędzie się na początku grudnia i porządkowania fot, opisów i pieczątek oraz porównywania własnych fot i opisów z fotami i opisami dostępnymi w necie stwierdziłem, że najwyższego szczytu Beskidu Śląskiego nie zdobyłem….
Wtedy był spory śnieg i duża mgła , szedłem na nartach zjazdowych od strony Małego Skrzycznego zielonym szlakiem i tuz pod szczytem poszedłem w prawo szlakiem, zamiast iść prosto drogą na szczyt. Potem pokaczyłem wokół schroniska , podszedłem pod górną stację wyciągu i wróciłem na Małe Skrzyczne zjeżdżając do kwatery już po ciemku z półtorej godziny po zamknięciu wyciągów.
Natrafiła się okazja poprawy błędu, w trakcie weekendu listopadowego, więc wprowadziłem Skrzyczne w trasę po Beskidzie Morawsko-Śląskim. A było to tak:
Wyjazd z Warszawy w sobotę 8 listopada o 0:15 Polskim Busem do Katowic. Bilet kupiony z tydzień wcześniej kosztował 36 zł. W cenie miał być autobus z WC , Wi-Fi, gniazdkiem i poczęstunkiem. Nie było nic , bo podobno to był nowy bus. Pełno było za to ludzi spieszących w góry. Plusem było to, że bus jechał non-stop i do Katowic zajechał na 3:50 zamiast na 5:00 zgodnie z rozkładem. Tym sposobem zdążyłem na PKS ze Słupska do Wisły i o 6:00 byłem w Wiśle. Tu bus był drogi 38 zł za 109 km , ale za to w miarę pusty, więc dało się trochę zdrzemnąć. Podjechałem jeszcze za 5,30 zł 11 km do Rastoki za Wisłą – Malinką i o 7:15 mogłem wyjść w góry.
Początkowo planowałem iść od Szczyrku przez Skrzyczne i Baranią Górę w stronę Koniakowa i stamtąd się przebijać jakoś na Mosty u Jablunkova, ale los chciał, że pojechałem inaczej - Polski Bus przyjechał wcześniej i trafił się ten drugi bus o 4:00 , a nie chciało mi się do 6 czekać na dworcu .
Okolicznością utrudniającą wyjście w góry i wpływającą na skrócenie trasy był też padający ciągle deszcz…. Padało mi całą drogę do Szczyrku , czyli 5 godzin z małą przerwą, ale nie dłuższą niż 10 minut. Typowa pogoda dla potępieńców. Trzeba naprawdę być nieźle powalonym by o 7:15 po nieprzespanej nocy decydować się na taką trasę. Ale cóż robić. Powódź-nie powódź. Trzeba orać , trzeba siać.
Z Raztoki jest wejście na rympał. Dochodzę do żółtego, skręcam w lewo, potem jeszcze raz w lewo i jestem na zielonym, którym przez Zielony Kopiec i Malinowską Skałę oraz Małe Skrzyczne docieram do Skrzycznego. Trasa jest naprawdę ciekawa z kosówką, widokami i skałkami. Mi nie jest dane cieszyć się jej urokami. Po niecałych 3 godzinach marszu w deszczu jestem na szczycie. Tym razem nie idę szlakiem tylko idę prosto i podchodzę na szczyt z charakterystyczną tabliczką przybitą do patyków w kształcie procy. Znowu jest wielka mgła i nie widać praktycznie nic. Schodzę do schroniska. Zamawiam na śniadanie malinówę , kawę , piwo i jajecznicę. Płacę 31,50 zł – nieźle, ale rozgrzać się trzeba. Do Szczyrku schodzę wzdłuż wyciągu oczywiście na rympał, bo wijącym obok niebieskim mi się nie chce. O 12 jestem na dole. Trafia się bus do Bielska 17km za 5,20 zł. Tu mam mieć busa z Krakowa do Cieszyna o 13:35 i szanse na to , że zdąże na pociąg z Cesky Tesin do Mosty. Bus się oczywiście spóźnia 20 minut, więc na pociąg nie zdążam. Cena jest miła – 5 zł i max 30 minut jazdy dwupasmówką. W Cieszynie przechodzę przez granicę na Olzie i spotykam w knajpie czekającą na mnie resztę składu na Beskid Śląsko-Morawski. Wsiadamy w piątkę w pociąg do Mostów. Pociąg odjeżdża co godzinę i jedzie 30 minut. Bilet 25 Kc. 1Kc = 0,155 zł.
O 16 jesteśmy w punkcie wyjścia. Zaczyna znów padać. Nie chce nam się iść. Dwie godziny przeczekujemy lejwodę w dworcowej knajpie racząc się pysznymi piwkami , borovickami , strohami fernetami itp. smakołykami.
Na szlak wychodzimy o 18. Wg mapy do Chaty Severka, gdzie mamy zarezerwowany nocleg jest 4 km i ze 400 metrów w górę, czyli normalnie nie dłużej niż 1,5h drogi. My jednak idziemy ponad 4 godziny , bo idziemy w tempie 1 kilometr = 1 godzina = 1 litr po drodze gubiąc szlak i idąc w deszczu na rympał wg wskazań GPS używając przy podchodzeniu nie tylko nóg, ale i rąk , bo stromo i ślisko ,. Dziewczyny trochę są z początku przerażone tym stylem chodzenia po górach , ale po kolejnej przerwie już nie przejmują się tym, że są całe mokre ani tym , że jest już po 22, a schroniska nie widać…
Po dotarciu do żółtego szlaku mamy już z górki i ostatni 1 km pokonujemy trzy razy szybciej niż poprzedni 1 km…
W schronisku czeka na nas właściciel. Poza nim i jego dziewczyną nikogo nie ma. Pusto , a to OK. Można pić dalej… Padamy koło 1.00. Nocleg po 240 Kc, czyli po niecałe 40 zł od osoby. Piwo po 30 Kc , czyli po niecałe 5 zł.
Następnego dnia świeci słońce, więc korzystamy z jego uroków. Piwko na tarasie naprawdę dobrze smakuje. Wychodzimy w góry o 14. Niestety daleko nie docieramy. 15 minut dalej jest kolejne schronisko – Kamenna Chata z wieżą widokową, z której widać Babią Górę. Tu jemy obiad i nabieramy siły przed dalszą drogą. Tak na poważnie w góry wychodzimy o 18. Mamy do przejścia 20 km. Najpierw radośnie zdobywamy Velky Polom 1067 – wchodzący w skład Korony Gór Czeskich. Potem tempo znowu siada, a spożycie rośnie… Gdy do godziny 21 udaje nam się przejść 6 km , to wiadomym się staje, że takim tempem donikąd nie dojdziemy…
W okolicach Burkovego Vrcha 1031 się rozdzielamy. Genek idzie dalej ostro z buta i gubiąc dwa razy szlak wchodząc tym samym na Mały Polom 1060 leżący po za szlakiem dociera o 0:15 do Sulova. Tu niestety wszystko jest zamknięte. W jednym z wielu znajdujących się tam obiektów są jednak jacyś gospodarze. Ci jednak każą iść mi precz.. No to idę dalej. Odnajduje szlak do Visalajów i o 1:30 melduje się w chacie Beskydek. Trasa zaliczona. Właściciel otwiera i cieszy się, że ktoś jednak tu dotarł. Mamy nadzieję , że reszta też dotrze. W przedpokoju czeka na mnie dystrybutor z piwem – prawa wajcha i kofolą – lewa wajcha. Gospodarz mówi, że jest samoobsługa. O wybawco !!! Wybieram prawą wajchę. Próbuję się cały czas skontaktować z resztą grupy. Niestety jestem w jakiejś dziurze bez zasięgu. O 3.00 zasypiam.
O 10.00 gospodarz mnie budzi. Kłęby nie dotarły… Nie wiadomo co z nimi , bo nie ma zasięgu. Myślę, że jednak zawrócili i spali u Severka. Zarezerwowany nocleg dla 5 osób kosztował 1800 Kc. Dogadujemy się , że zapłacę połowę tego. Podwozi mnie do Papieżowa 620 a sam jadzie dalej do swego domu w Krasnej. Schronisko pozostaje puste – w Czechach poza sezonem schroniska są otwierane tylko wtedy , gdy są wcześniej zarezerwowane…
Podchodzę 2,5h 8,5 km asfaltówką na najwyższy szczyt Beskidu Morawsko-Śląskiego i całych czeskich Beskidów czyli Łysą Horę – 1323, jeden z najwyższych czeskich szczytów, wchodzący w skład Korony Gór Czeskich jako 1 z 29 szczytów. Możliwe jest zdobycie takiej odznaki. Szczegóły tu:
http://gorskiewedrowki.blogspot.com/1970/01/korona-sudetow-czeskich.html - Sudety i tu:
http://www.planetagor.pl/Inne_korony_gorskie - Beskidy.
Na Łysej Horze jest wreszcie zasięg. Udaje mi się skomunikować z kłębami. Poganiani przez Asię o 3:00 dotarli do Sulova. Tu ten sam gość tak samo jak mnie posyła ich precz i szczuje psem. Oni nie mają już jednak siły iść dalej , nie mają kontaktu ze mną , ani z gospodarzem schroniska , nie wiedza dokładnie z którym miejscu Visalajów jest to schronisko , nie znajdują szlaku prowadzącego w dół. Padają w przedsionku jednej z chat koło stacji meteo. Termometr pokazuje +6. Anton i Tadek oczywiście nie wzięli śpiworów, bo i po co skoro plan zakładał spanie w schroniskach. Alina ma śpiwór, ale oczywiście mokry , po wczorajszym lejwodzie. Tylko Asia jedyna trzeźwa głowa ma śpiwór i NRC. Skulają się w sobie i do świtu przeczekują. O 10 udaje im się dotrzeć do Domu Jozefa na Gruniu, który jest czynny i ich przygarnia. Tu będą spac kolejną noc.
Genek w tym czasie pije piwka w jednej z dwóch knajp czynnych na Łysej Horze. Jedna jest czynna do 17 , druga do 20. Potem żywego ducha tam nie ma. Schroniska się popaliły. Cos tam nowego budują, ale marnie im to idzie. Jest znowu mgła i nic nie widać. Pojawiają się turyści , zarówno piesi jak i rowerowi czy samochodowi. Schodzę 8,5 km do Ostrawicy. Wsiadam w busa do Bily. Wysiadam na przystanku Stare Hamry – Cerna i o 19 wychodzę znowu w górę. Idąc niebieskim i potem żółtym przez Przysłop 782 i Janikulę 832 przed 21 docieram do Domu Jozefa. Kłęby oczywiście piją piwo, bo gospodarz ma bogatą piwniczkę. Padamy o 24.
Host kasuje nas za nocleg 1750 Kc i po 25Kc za piwa. Razem płacimy 2300 Kc , czyli piw trochę mu z piwniczki zeszło…. Schodzimy do Starych Hamrów. O dziwo zejście 5 km tym razem zajmuje nam tylko nieco ponad godzinę. Może dlatego , że Tadek i Anton maja lżejsze plecaki o te 3 litry berbeluchy co zeszły w poprzednie dni i zatrzymują się tylko na fajki… Busem do Frydlantu , pociągiem do Frydka i pociągiem do Ceskiego Cieszyna. Wszystko skomunikowane i tanie. Po niecałych dwóch godzinach jesteśmy znowu w tej samej knajpie, w której się spotkaliśmy. Jest 16:20. Bus do Katowic, który pozwala na zdążenie na pociąg do Wawy odjeżdża o 17:40. Od knajpy do przystanku busa jest z 15 minut ostro z buta. W knajpie jest borovicka jest też fernet… Genek wychodzi o 17:20 i zdąża ma nawet miejsce siedzące. Bus jedzie żwawo i się po drodze specjalnie nie zatrzymuje i tak nikogo nie weźmie bo jest pełen i kłeby stoją w korytarzu. IC z Wrocławia opóźnia się 25 minut. A to OK. Tym sposobem Tadek , co jechał następnym busem zdąża na pociąg na który by normalnie nie zdążył…. Anton i dziewczyny zostają na noc w Katowicach… nie jest to jednak dziwne , bo w tym mieście mieszkają… Na stacji stoi na stałe Pendolino w barwach Intercity. Można sobie zrobić przedwyborczą słit focie. My z Tadkiem spokojnie docieramy do wawy. Policja wyłapuje przed pałacem niedobitki kiboli… 11 listopada to przecie DZIEŃ KIBOLA.
Koniec wycieczki. Wszystkim się podobało. I tak trzymać!!!