Kapuvar – Kralova Lehota
Słońce budzi nas po 8. Przed 11 startujemy i znowu bocznymi drogami jedziem w stronę Polski. Zatrzymujemy się w Komarom nad Dunajem. Robimy tu zakupy w Tesco , bo zostało nam trochę forintów. Pobraliśmy z bankomatu na zapas. Nie spodziewaliśmy się tak taniego noclegu.
Przejeżdżamy przez znany most na Dunaju i już jesteśmy na Słowacji. Zatrzymujemy się na popas w kolejnym miasteczku wpisanym na listę Unesco , czyli Bańskiej Szczawnicy. Miasto leży w górach na wysokości ok. 750 m npm jest bardzo strome i dojazd do niego jest naprawdę wymagający, a znalezienie miejsca do parkowania wymaga sporo wysiłku. Ania wspina się na wyżyny swoich możliwości i parkuje na jakiejś stromiźnie. Genek podkłada kamienie pod koła i elf jakoś stoi.
Miasteczko jest naprawdę urokliwe. Kilkaset lat temu słynęło z kopalni srebra , potem podupadło , w ostatnich latach zostało mocno odrestaurowane i teraz wygląda naprawdę zachwycająco. Skład podstawowy: zamek , kilka kościołów i pomników , brukowane uliczki , stare domki , do tego ciekawa kalwaria i już mamy średniowieczne klimaty. Akurat jest ślub , więc ktoś z weselników raczy gawiedź dobrą domową śliwowicą i ciasteczkami własnego wypieku. Z przyjemnością wypijamy / ja / i zjadamy / Pola / za zdrowie młodych.
Czas nas goni jedziem dalej. W okolicach końca podjazdu drogi wiodącej przez Niskie Tatry przed maską pojawia się mały niedźwiadek. Ania w panice. Miś też. Nie chce na stopa. Chce z powrotem w las. Ania stwierdza , że jest zmęczona i nie da rady dalej. Zatrzymujemy się w Kralovej Lehocie przy skrzyżowaniu dróg na Lipowski Mikulasz i Poprad. Nocleg w miłym pensionie – 39 euro.
Jutro – Tatry.