Eupen – Clervaux – Vianden – Diekirch.
Nasze ulubione pole znowu pozwoliło się wyspać do 10. Potem śniadanie , pakowanie i do wyjazdu się zeszło do 13. Jakąś godzinkę ostrymi zakosami przez Ardeny się jedzie do Luksemburga.
Genek w Luksemburgu był jedyny raz 21 lat temu przejazdem stopem z Metz do Brukseli. Na chwilę nasi hości się zatrzymali na stacji benzynowej i tyle co widziałem Luksemburg. Dla Ani i Poli ten kraj to zupełna nowość. Kraj jest mały ma ok. 2500 km2 , tak z 80 km x 30 km i około pół miliona ludzi, z czego połowa mieszka w stolicy o takiej samej nazwie jak państwo lub okolicy stolicy. Mówi się tu głównie po luksembursku , niemiecku lub francusku , zarabia miliony i wydaje grosze. Paliwo jest np. po 1,32 euro/litr , czyli tyle co w Polsce , tanio jest również w knajpach / kawa 1,5 euro / i na parkingach / godzina 0,5 euro /. Luksemburg to Wielkie Księstwo. Władcą jest Henryk, widoczny na bitych tu monetach eurowych.
Kraj robi bardzo miłe wrażenie: górek i dolinek z większymi lub mniejszymi zameczkami na szczytach.
Najwyższy szczyt kraju Kneiff ma 559 m npm i leży tuż przy północnej granicy kraju. Przez długie lata za najwyższy szczyt był uważany o metr niższy Burrig leżący nie dalej niż kilometr od Kneiffa i wyróżniający się pokaźną wieżą obserwacyjną , tablica z mylną informacją iż jest to najwyższy szczyt kraju , kamieniem ku czci 25 lat panowania ówczesnego władcy i jeszcze jakiś dziwnym głazem o nieznanym mi przeznaczeniu.
Kneiff ma tylko mały kamyczek z napisaną wysokością, który łatwo ominąć. Leży przy małej dróżce łączącej drogę nr 7 z drogą nr 12 jakieś 600 metrów od ronda, przez które się wjeżdża do kraju jadąc od strony Belgii drogą z Sankt Vith.
Generalnie jak by ktoś się uparł to spokojnie rowerem zdobędzie najwyższe szczyty Holandii, Belgii i Luksemburga w jeden dzień/ myślę , że więcej niż 120 km je nie dzieli/. Nam to zajęło nieco dłużej, no ale my byliśmy z elfem, który też te trzy szczyty zdobył. HURRA!! To już mój dziewiąty do kolekcji KGE.
Dotarliśmy do małego , bardzo wąskiego i stromego miasteczka Clervaux, gdzie obejrzeliśmy przyjemny kościół z sympatyczną architekturą oraz zameczek, w którym jest bardzo ciekawa wystawa makiet wszystkich luksemburskich zamków / jest ich ze 20 / w skali 1:100. Zrobione te makiety są naprawdę profesjonalnie. Wypiliśmy w sympatycznej knajpce po kawce , zjedliśmy małe co nie co i pojechaliśmy jakieś 30 km dalej do Vianden, słynącego z olbrzymiego zamku mającego z 1000 lat. Zamek widokówkowy , robi bardzo dobre wrażenie. Niestety padał bardzo mocny deszcz , a poza tym była już godzina policyjna , czyli po 18 i miasto wymarło. Oprócz zamku i ciekawych wąskich i stromych uliczek jest tu rzeczka Our z mostem na którym jest rzeźba Nepomucena, który tu nie mieszkał oraz rzeźba Victora Hugo, który tu mieszkał. Ta druga jest dziełem Rodina. Chcieliśmy w Vianden nocować, ale padało i padało. Pojechaliśmy, więc 13 km dalej do Diekirch, słynącego z browaru produkującego piwko o tej samej nazwie kosztujące w supermarkecie ponad 1 euro, czyli dość sporo jak na lokalne warunki. Tu nie padało. Obejrzeliśmy mini starówkę. Miasto jest młode i płaskie w odróżnieniu od dwóch poprzednich. Ma kościół św. Wawrzyńca z dwoma wieżami i od groma osłów, czy to w rzeźbie , czy na obrazie , czy tak luzem. To na pewno cos upamiętnia, ale co??
Śpimy na polu pod miastem. W ogóle pól namiotowych jest tu zatrzęsienie , co kilka kilometrów inne. Cena tak myślę , że koło 20 euro, ale ile to nie wiem , bo recepcja była czynna do … 17. Wi-Fi oczywiście znów nie żre… Jutro dalej zwiedzamy Luksemburg.