Eupen i okolice.
Tak dobrze jak tu jeszcze na tym wyjeździe się nie spało. Wstaliśmy po 10 i doszliśmy do wniosku, że skoro tu się śpi tak dobrze, to kierując się szeroko rozumianym dobrem dziecka trzeba tu spać 2 noce. Odbębniliśmy 20 euro i ruszyliśmy elfem na podbój Ardenów.
Najwyższy szczyt Belgii – Signal de Botrange ma 694 metry i leży tuż przy drodze nr 676. Jest to taki mały kopiec , na którym postawiono schody betonowe prowadzące donikąd, ponieważ mają one 6 metrów wysokości to na małym pomoście na ich szczycie jest napisane wysokość 700 m npm i jakieś napisy na cześć króla Alberta , który to w latach 20-tych XXw. postawił lub na cześc którego to postawiono. Obok jest też spora wieża, ale do zwiedzania niedostępna , bo ma antenę RTV. Całości dopełniają knajpa i parking. Tak czy siak: kolejny klejnot do Korony Gór Europy zdobyty !!!!! To już ósmy: po Polsce, Czechach, Węgrzech, Bułgarii, Danii, Ukrainie i Holandii.
Poszliśmy na takiego dwukilometrowego walka po tym rezerwacie Hautes Fagnes , czyli Wysokie Bagna. Jest to coś na kształt podmokłych łąk , tudzież wrzosowisk , gdzie chodzi się po ścieżkach w postaci drewnianych kładek. Widoki niespecjalne , całość nie robi jakiegoś oszałamiającego wrażenia, Poli się nudzi, mówi że jej gorąco. W centrum tego całego interesu odległym o jakiś kilometr od szczytu można sobie wziąć darmowe mapki , można się też pobawić na placu zabaw lub wypić lokalne piwko.
Zwijamy żagle i spadamy do Spa. Drogi są tu wąskie , strome i kręte. W końcu to Ardeny. W Termal Spa położonych nad miastem wieje tryplem. Można tu z dołu wjechać kolejką jak na Gubałówkę. Wjazd na 3 godziny 20 euro, dzieci poniżej 6 lat nie wpuszczają. W zamian dają kilka basenów , saunę , łaźnie , czyli taki quasiaquapark , ale kompletnie nie dla dzieci. Można skosztować lokalnych mineralnych wód. Lepiej jednak spadać do miasta.
Tu robimy zakupy w lokalnym supermarkecie z darmowym parkingiem i idziemy oglądać wielki świat. Jest akurat zlot jakiś superwypasionych sportowych samochodów. Spa słynie przecież z toru do wyścigów Formuły 1. Aut jest ze 100: podglądacze oblegają główne ulice miasta, ale nie ma hostess na maskach są tylko gdzieniegdzie otwarte maski , by sobie popatrzeć na silniki, a nie na długie nogi.
Samo miasteczko ma wygląd takiego wielkiego świata lat trzydziestych. Pierwsze na świecie kasyno, ekskluzywne hotele , wypasione budynki, stare uzdrowisko. Nawet nam się tu podoba. Do zwiedzania na max 1h. W tym wielkim świecie siadamy na ławkowskiej i zajadamy pyszne kuraki z supermarketu popijając je quadruplem trapistów o magicznej mocy 10%. Ja jednak takich piw nie lubię. Wole proste pilsy lub lagery.
Zawijamy się na pole jadąc przez dawne przemysłowe miasteczko Verviers znane z produkcji płótna do stołów bilardowych i jakieś takie smutny Limburg leżący tuż obok.
Na polu wita nas mokry namiot. Widać był wielki lejwoda , to pewnie dlatego Ani się tak chciało spać, że ze dwa razy jadąc główną drogą przez wieś nie przyuważyła znaku droga równorzędna i nie ustąpiła pierwszeństwa komuś , kto akurat wyjeżdżał z jakiejś leśnej dróżki szerokości max 3 metry. Ech te równorzędne drogi w Belgii to niezła pułapka.
Jutro Luksemburg.