24.12.2013
Petra
Warunki noclegowe: na zewnątrz +3 , wewnątrz +7 są idealne do snu. Pola się budzi wkłada lodowate dłonie w rękawy piżamy i z powrotem pod śpiwór , kołdrę i koc. Śniadanie za 2,5 JOD nie jest już tak dobre i syte jak obiad. Pojawiła się choinka w sali kominkowej. Pojawia się dwójka Polaków: Kina i Kuba z Krakowa i Buska , znaczy się święta będą.
Tymczasem trzeba realizować plan. Jakoś na rympał dostajemy się w okolice drogi do Little Petra. Pierwszy stop podwozi nas ze 3 km do trzeciego wejścia do Petry przy farmie fotowoltaicznej na wyjściu częstuje wodą , sokami i ciasteczkami. Niestety nie udaje się wejść do środka – kontrol. Stopujemy dalej. Kolejny stop podwozi już pod samą Little Petrę. Tu wejście jest za darmo – można obejrzeć budowle podobne do tych w dużej Petrze tylko bez turystów. Jak są to tylko z przewodnikami. My zwiedzamy samotnie. Przechodzimy przez przesmyki schodami w dół docieramy na płaskowyż. Do Ad Dair jest stąd koło 4 km przez góry o niesamowitych kształtach , bez szlaku , bez ładu , próbujemy sforsować kolejne przesmyki , ale na niewiele się to zdaje. Klimaty iście andyjskie. Przez godzinę pokonujemy max 300 metrów. Jest 14 podejmujemy decyzję – wracamy. Monastyru nie zobaczymy , fajnie że udało się zaliczyć Little Petrę o której istnieniu w ogóle nie wiedzieliśmy. Przy tych schodach , po których zeszliśmy na płaskowyż siedzi sprzedawca pamiątek. Dziwi się , że jesteśmy tu z dzieckiem bez przewodnika. Jeszcze bardziej się dziwi jak mu mówimy , że dotarliśmy tu za darmo stopem i chcieliśmy dojść górami do Ad Dair. Mówi nam , że z buta stąd jest około 2 godziny – trzeba znać drogę i z dzieckiem jest to dosyć karkołomne. Lepiej zróbmy tak: załatwię wam samochód , kierowcę i przewodnika. Oni podwiozą was do miejsca skąd do AdDair jest około godzinka z buta. Potem wrócicie inna drogą do samochodu i jeszcze podwiozą was do hotelu. Całość za 35 JOD. O bilety się nie martwcie: po 15 strażnicy już nie sprawdzają , ale wcześniej zdarzają się lotne kontrole; za brak biletu kara jest 100 JOD i raczej ciężko się wymigać. Pieprzcie rząd , popierajcie Beduinów. Tak też robimy. Auto jest całkowicie zdezolowane , ale jakoś przez te piachy się przesuwa w przód. Po około 15 minutach jazdy. Finisz. Dalej nie pojedziemy. Trzeba iść pieszo. Kierowca zostaje w wozie. My z przewodnikiem idziemy. Najpierw szlak jest banalny idzie w miarę po płaskim. Trudności się zaczynają przy przejściu przez górę. No tu jest naprawdę trudno. Pola na szczęście śpi smacznie w manduce i się nie wierci. Tym sposobem utrzymuje równowagę na tych graniach. Ze 2 razy gość musi nam podać rękę inaczej myśmy nie podeszli. Ścianka pionowa. Ekspozycje po 300 metrów. Ścieżki szerokie na 50 cm. Wszystko bez żadnych znaków czy zabezpieczeń. Po 70 minutach jest AdDair. Cudowny. Jesteśmy tuż po zachodzie słońca. Po około 10 minutach podziwiania wykutego w skale dzieła Nabetajczyków musimy wracać. Na szczęście droga powrotna jest prostsza – turystyczna , są tabliczki i schody. Problemem jest to że zrobiło się ciemno i do tego zaczęło niesamowicie wiać. Jedziemy samochodem , e nie - nie jedziemy. Wiatr nawiał piach i przejechać się nie da. Wóz się zakopuje, trza pchać. Udaje się. W hotelu jesteśmy o 18:30. To był kawał przygody. Pola bohater.
W hostelu można wypożyczyć za 3 JOD małe termowentylatorki i trochę podgrzać w pokoju. Nówki sztuki. Dziś kupione. Bierzemy. Tym sposobem dziś w nocy przy temperaturze na zewnątrz +2 mamy wewnątrz +12.
Są już nasi nowopoznani znajomi. Zjadamy pyszną 12-sto daniową wieczerzę , do Poli przychodzi św. Mikołaj. Potem zaczynamy świętować Narodziny Pana. Kończymy o 2 w nocy. Było bardzo miło. Pola jak zwykle gwiazda wieczoru. Wszystkim życzymy takiego wspaniałego dziecka!!! To radość największa.