Padamy z nog foty i szczegoly jutro.na szczycie był genek pola dotarla na wlasnych npgach z 3200 gdzie spalismy na ok. 3700 zuch dziewcYna. Spimy w hotelu w asztarak.
06.07 sobota
W celu zobaczenia Sewanawan leżącego jakieś 4 km od naszego campingu wzięliśmy za 2000 dram taxi , które nas zawiozło , poczekało 30 min na nasze zwiedzanie i zawiozło do centrum na dworzec marszrutek. Po drodze spotkaliśmy nasze dziewczyny z Karabachu. Spały podobno , gdzieś obok nas , ale nie udało nam się zgadać na wspólny nocleg , a taraz machają na stopa do Idżewanu.
Sewanawank położony jest na półwyspie , który kiedyś jak stan wody w jeziorze był wyższy , był wyspą i składa się z dwóch kościołów , pięknego widoku na jezioro oraz bazarku z pamiątkami. Na pewno warto go obejrzeć , głównie z racji widoku na jezioro. Monastyr jak monastyr – podobnych w Armenii jest z 50…
Marszrutka do Erewania odjeżdża jak się zapełni pasażerami – akurat odjechała pełna , następna napełniała się około 1h. Bilet 600 dram. Jedzie się ok. 1h i jest się wyrzuconym nie na dworcu Kilikia , tylko gdzieś na przedmieściach , skąd trzeba miejską marszrutką nr 47 przebijać się kolejną godzinę na Kilikie za 100 dram. Tu akurat odjeżdżał jakiś przedpotopowy autobus do Asztarak to się za 350 dram zabraliśmy. W drodze okazało się , że nie jedzie do Asztarak , tylko trochę dalej i nas wysadził przy wyjazdówce na jeziorko KariLiczi. Tu już czekała taksówka , która chciała za podwózkę na górę jakieś 50 km po prostej i jakieś 2000m w górę 10000 dram. Dogadaliśmy się za 9000 dram , ze zwiedzaniem po drodze ruin zamku Amberd. Zamek został wybudowany jakieś 2500 m npm w miejscu kompletnie niestrategicznym. Po co komu był nie wiem. I się pewnie nie dowiem , bo w XIII wieku został zdobyty i zniszczony przez Mongołów i tak stoi w ruinie do dziś. Dojazd do zamku to około 5 km zboczenia z drogi z lewo.
Dojazd nad jeziorko miłe zaskakuje. Droga jest asfaltowa , dziur naprawdę niewiele , wjechać można spokojnie osobowym samochodem , niepotrzebna żadna terenówka. Po drodze można oglądać koczowiska Jazydów – takiej mniejszości narodowej pochodzenia kurdyjskiego , trudniącej się pasterstwem. Na górze jest obserwatorium astronomiczne , kilka budynków niedostępnych dla cywili oraz hotel z knajpą. Hotel stoi 15000 dram ze śniadaniem. Specjalnością knajpy jest hasz – czyli zupa z wnętrzności krowy. Knajpa jest droga – piwo 1000 dram. Porcja 1700 dram. No ale wysokość robi swoje jest tu 3200 m npm.
Jeziorko sympatyczne – woda jak w Sewanie tylko zimniejsza z 10 stopni. Wokół jeziora można na dziko się rozbić. Rozbija się tu sporo osób , sporo przyjeżdża tylko na dzień na piknik. Miejsce jest ogólnie i łatwo dostępne z Erewania – myślę , że max 1,5h drogi osobówką.
Spotykamy małżeństwo z Hrubieszowa , co przyjechali tu Jimmy przerobionym na campera. Robią trasę wokół Morza Czarnego. Bardzo mili ludzie , gadaliśmy do 24.
07.07 niedziela.
By iść w góry trzeba rano wstać. Piszą , że o 5.00 wystarczy o 7.00. Po 2,5h drogi byłem na południowym wierzchołku Aragaca 3879 m npm. Wejście – banalne. Schody zaczynają się dalej. Najwyższy jest wierzchołek północny 4090 m. npm , zachodni ma 4080 m npm a wschodni 3916. Wulkan nie ma typowego krateru , bo między północnym a wschodnim jest potężna wyrwa. Stoję , stoję i patrzę jak tu dymić na ten północny. Wydaje mi się , ze najprostsza i jedyna droga wiedzie przez zachodni. Spotykam miłego starszego Armena , co walił na przełęcz między południowym a zachodnim. Ma dobry sprzęt: raki , ochraniacze , wysokie buty , kije , czekan itp. Ja ma tylko długie spodnie i adidasy. Mówi , że droga przez zachodni jest nierealna , gdyż są same granie. Jak chce iść na północny , to muszę iść za nim w dół krateru przez pola śnieżne. On pójdzie pierwszy i przetrze szlak , a ja ocenię , czy dam radę. Zaufałem dziadkowi i poszedłem za nim w dół krateru jakieś 500 m niżej. Śnieg nie był głęboki , oczek wodnych i szczelin nie było. Po 3 godzinach dotarliśmy na wierzchołek. Tu spotkaliśmy Czecha , co wszedł tu na rympał zupełnie z innej strony. Ostatnie 10 minut drogi to ostre i trudne granie z wieloma ekspozycjami , lodem itp atrakcjami. Najwyższy szczyt Aragaca jest oznaczony krzyżem podobnie jak i 3 pozostałe. Na szczycie gadaliśmy z godzinę. Potem Czech wrócił do siebie , a my do siebie. Dziadek powiedział , że jak chce to mogę wrócić z nim inną drogą trawersującą wierzchołek zachodni , wówczas nie trzeba będzie schodzić 500 m w dół na dno krateru , ale śniegu może być więcej i może być głębszy. Nie lubię wracać tą samą drogą , więc znowu mu zaufałem i poszedłem. Droga była super. Oczka polodowcowe , strumyczki bijące spod śniegu , no i te kamienie. Raz się wywaliłem i mam pociachaną prawą nasadę dłoni. Do przełęczy z której wyszliśmy dotarliśmy po 2h. Tu poszliśmy nie przez północny tylko jego zewnętrznym trawersem i po 1,5 h dalszej drogi wróciliśmy nad jeziorko. Była 17.30.Widoki rewelacyjne , droga w miarę prosta. Wielkie dzięki dziadku – mój przewodniku i stopobiorco. Dziadek gość był na Kazbegu , Uszbie , Elbrusie , Araracie nawet zdobył jakiś siedmiotysięcznik w dawnym ZSRR.
W tym samym czasie Ania i Pola mile sobie rozmawiały z naszymi Hrubieszanami i podczas gadki podjechały motory z lubelskiego z dwoma miłymi zawodnikami. Ci od razu dogadali się z naszymi , bo trasy mieli podobne. Dalej będą jechali razem!!! Po ich odjeździe Ania wzięła mały plecak , manducę i wlazła z Polą na przełęcz między południowy a wschodni jakieś 500 m wyżej i 2h dalej. Pola weszła sama na ok. 3700m – to jej rekord. Ani do rekordu brakło jakieś 150 m , podobnie zresztą jak i mi , bo Jebel Toubkal w Maroku jest nieco wyższy od Aragaca. Po zejściu do namiotu Anie czeka niespodzianka. Obok biesiaduje ze 12 lokalsów – Pola do zabawy z nimi pierwsza. Ania dostaej pełene wyżywienie przygotowane na grillu plus 2 torby owoców. Jak wracam z dziadkiem akurat jest jeszcze ciepłe.
Tak czy siak 9 szczyt do kolekcji Korony Gór Ziemi zaliczony. Drugi pod względem wysokości , ale na pewno najtrudniejszy. Genek był na najwyższych szczytach takich państw jak: Maroko , Armenia , Bułgaria , Polska , Australia , Ukraina , Cypr , Czechy , Węgry. Myślę , że jak Bóg da i partia pozwoli to jeszcze ze 20 zaliczę , w tym tego greckiego Olimpa , z którym już 2 razy się mierzyłem…
Dziadek zabiera nas na stopa do Asztarak. Po drodze oglądamy czteroramienny krzyż , co z każdej strony wygląda jak krzyż oraz rzeźby armeńskich literek pod nim. W Asztarak trafia się postsowiecki moloch za 7000 dram za pokój. To najtańszy nocleg na tym wyjeździe. W hotelu poza nami i obsługą nikogo nie ma i myślę , że mogło nikogo nie być od tygodnia albo i dłużej. Woda tak jest i nie ma. Pani odkręca jakiś tajny zawór i 5 minut leci , potem zakręca i nie leci… A nam tak chce się wymyć po tym wulkanie. Tak czy siak idziem spać wymyci i strasznie zmęczeni…