03.07 środa
Załatwiliśmy z rana w MSZ wizy – został wystawiony papier + ksero papieru. Papier dla nas , ksero dla pograniczników. Nic w paszporty nam nie wbito. Zdjęcie nie potrzebne. Kasę płaci się na miejscu. Całość zajęła ok. 30 minut. Chcieliśmy jechać do Agdam – przy granicy z Azerbejdżanem – miasta wyludnionego zwanego miastem duchów , ale pracownik MSZ powiedział , że miasto jest zamknięte i nas nie wpuszczą. Kierowca chciał jechać do Sewanu tą samą drogą , którą tu przyjechaliśmy ze skrętem w Jeghegnadzor do Martuni , my chcieliśmy by jechał przez drugie przejście graniczne leżące między Wardenis po stronie armeńskiej a Kalbacar po stronie Karabachskiej. Stanęło na naszym. Droga miała być asfaltowa z małym odcinkiem złej nawierzchni. Asfalt skończył się po ok. 30 km , dalej przez następne około 100 km aż do Wardenis jechało się nie szybciej niż 30 km/h , czasami 5 km/h. Droga jest piękna , wiedzie przez dzikie kompletnie wyludnione obszary , wspina się na ponad 2100 m npm – cud , że była stacja gazowa inaczej byśmy nie dojechali. Kierowca klął w żywy kamień , ale nam się podobało. Przejście graniczne było puste , nikogo nie było , nikt nic nie chciał. Około 18 pojawił się Sewan – jezioro zajmujące około 7% powierzchni kraju położone na 1930 m npm. Do długich deliberacjach gdzie spać , bo do Sewanu nie chciało nam się jechać stanęło na Noratus. Miały być tu piękne plaże , plaży nie było..
Kierowca dostał swoją należność i niezadowolony wrócił do Erywania. Samochód przeżył te wyboje. Dostał tyle ile chciał , a że jechał trochę dłużej niż planował.. no cóż.. takie życie…
W Noratus trafili się 2 bardzo mili bracia , którzy wywieźli nas ze 4 km od wioski na piękny punkt widokowy na Sewan. Tu rozbiliśmy namioty i po imprezie nakręconej przez braci poszliśmy spać.