19.06 środa
Samolot był o 6:05, więc spać się nie opłacało. Spała tylko Pola - jej się opłacało… O 3:30 w taxi i na lotnisko. Spakowani byliśmy specjalnie pod Wizzair: Genka plecak ważył 20 kg, Ani 15 kg plus trzy podręczne plecaczki nie cięższe niż 5 kg. Wszystko zmieściło się wewnątrz plecaków, nic nie wystawało. Przeszliśmy kontrole bezproblemowo, nie trzeba było niczego przepakowywać jak 2 lata temu…. Lotu nie pamiętamy, spaliśmy. Po 3h10 min lądowanie w Kutaisi. Jest po 11, bo czas zmieniamy o 2 godziny w przód. Lotnisko minimalistyczne, otwarte pół roku temu chyba korzysta z niego tylko Wizzair, ewentualnie jakiś krajowy przewoźnik. Wizzair lata z Wawy i z Katowic. Jest to prawdziwa rewolucja w transporcie: 5 razy taniej i 5 razy szybciej niż wcześniej korzystając z Aerosvit lub AirBaltic.
Na lotnisku poza toaletą nie ma nic: bankomatu, automatu z napojami, sklepu itp. dobrodziejstw. Z lotniska do miasta jest około 13 km. Dojechać można taxi za ok. piętnaście euro lub marszrutka za 3 lari od osoby. Lari to 2 złote. Marszrutka rozklekotana pamiętająca czasy ZSRR dowozi do dworca autobusowego ok. 3 km od centrum. Jest tu bank i bankomat można wymienić lub podebrać kasę i zapłacić kierowcy. Po drugiej stronie ulicy jest przesiadka w inna miejska za 0,30 lari nr 1 lub 200 i jest się w centrum na pętli przy rzece Rioni.
Hostel mamy na wzgórzu podchodzimy po schodach i ulicy dobre sto metrów. W sklepie z blachy robimy pierwsze zakupy: piwo za 1,5 lari i wodę za 1 lari. W hostelu nie ma gospodarzy, ale spotykamy znajomych z samolotu. Podjechali taksi i byli od nas wcześniej jakaś godzinkę… Jakiś koleś z obsługi wskazuje nam pokój – padamy.
Wstajemy po 4 godzinach. Idziemy cos zjeść. Najbliższa knajpa jest na parku rozrywki na szczycie wzgórza. Zamawiamy jak leci. Obsługa trochę mówi po rosyjsku zresztą jak większość tubylców w szczególności tych po czterdziestce. Menu jest w alfabecie gruzińskim wiec nic nie da się zrozumieć. Alfabet gruziński to jeden z kilkunastu funkcjonujących w obecnym świecie: ma 34 dziwne znaki.
Dostajemy chaczapuri, czyli pierwsze podstawowe danie gruzińskie: placek z białym serem oraz chinkali czyli drugie podstawowe danie gruzińskie: cos na kształt małego pieroga zawiniętego w tulipana z zawartością wołowo-wieprzowego mięsa i farszu. By się najeść trzeba takich zamówić z 6 – 8. Do tego pyszna sałatka: ogórki, pomidory, cebula + ostra zielona papryka. Szczególnie smaczne są pomidory. Tak dobrych jeszcze nie jadłem. Ceny żarcia przyzwoite – tak 75 – 80% naszych. Po udanych zabawach / średnio zabawka 1 - 3 lari w zależności od atrakcyjności / zjeżdżamy kolejka linowa do centrum miasta. Krzątamy się trochę po minimalnej starówek składającej się głownie z parku z fontannami oraz kolejnymi zabawkami. Jest jakiś pomnik kilka większych gmachów np. Opera czy Muzeum, a reszta to swoista mieszanka turecko-radziecka.
Wracamy do hostelu – jest już gospodarz Kostia, są jego koledzy, jest nasza ekipa samolotowa. Rozpoczyna się impreza - trwa ze 70 godzin… Szczegóły w następnym wpisie, bo na razie nie ogarniam 3 dni. Jesteśmy w Bordziomi 130 km od Kutaisi. Tu nie ma Kostii. Może dojdę do siebie przed jutrzejszym walkiem po górach…
Pamiętajcie o tym o powiedział nam Kostia: są 2 podstawowe zasady przeżycia w Gruzji: Pierwsza: Nie pijcie z Gruzinami mocnych alkoholi. Druga: Jeżeli już pijecie to nie pijcie z Kostia