Pattaya – Suvarnabhumi Airport
Przed snem poszedłem jeszcze obejrzeć nocne życie na Walking Street. Byłem w kilku barach i z każdego z nich wychodziłem rozczarowany. Szczegóły pomijam….
Udało nam się zebrać o 12:00 , zostawiliśmy plecaki w hotelu i poszliśmy na śniadanie , potem Ania na godzinny tajski masaż za 100 batów. Pani masowała wszystkie Ani mięśnie stając na nich , wyciągając i napinając – tak że Ania wyszła ledwo żywa. Ja w tym czasie z Polą na bubu do centrum handlowego. Potem dalszy ciąg lenistwa – kąpiele i opalania się przy naszym hotelowym basenie. Pola szaleje w tym dmuchanym psie. O 17:00 w songthaewa i na dworzec. Tu na 19:00 bilety w busa na lotnisko po 200 batów. Obiad na dworcu. O 19:00 wyjazd , po 80 minutach lotnisko. Tu przepakowka i czekanie na odprawę. Noc spędzimy na lotnisku….. Odprawili nas o 2:00 – nie potrzebny im był żaden wydruk z komputera – Ania pokazała świstek z nr rezerwacji i starczyło, potem zakupy w wolnocłówce – straszliwie droga np. piwo po 20 zł , JohnnyWalker po 75 zł. Udało mi się trafić na sklep z pamiątkami i tam kupiłem lokalne rumy i whisky oraz piwo po 55 batów. O 3:30 nad miastem przeszła wielka burza , o 5:00 weszliśmy na pokład Boeniga 767 – 300 , takiego strasznego złoma , podobno kupionego od LOT-u. Załoga zachowywała się jakoś dziwnie , nie upychała pasażerów , nie patrzyła na pasy , ani na szafki. Sasza – taki dwulatek z Rosji , który podróżował z babcią darł się w niebogłosy już 7 godzinę , pojawił się jakiś gość z kotem z klatce – kot w pampersie , chyba po operacji , kota wyjął z klatki , klatkę postawił w korytarzu i tak sobie przed nami siedział. Siedzimy , czekamy , a tu nic…. Coś mówi kapitan , ale co nie wiadomo – Sasza zagłusza. Ruchy na pokładzie , pasażerowie biorą sumki w ruku i wychodzą z samolota. Technicieskije problema…. Wyszliśmy z samolotu , po tym jak wyjechały z niego nasze bagaże – była wiadome nie odlecimy… Zamot , nikt nie wie jak dymić , podobno przy lądowaniu w tej burzy uszkodzone zostało przednie koło… Rodziny z dziećmi mają pierszeństwo ewakuacji. Z powrotem przez bramki – skasowali nam stemple wylotowe , czyli wyszło na to , że Tajlandii nie opuściliśmy. Zapakowali do autokaru i wywieżli do lotniskowego hotelu Miracle , jakieś 5 km od terminala , na tyłach lotniska. Hotel wypas – nocleg w nim 4000 batów. Leniwy recepcjonista kseruje wszystkie paszporty , coś wypełnia w zeszycie , tłum napiera , Sasza wrzeszczy , kot miauczy , Pola śpi , uff wreszcie mamy klucze.
Do pokoju spać jest 7:30.
Suvarnabhumi --- ?????
Wstaliśmy o 14:30 , w windzie wywieszka , że jest obiad do 15:00 i kolacja między 18:00 a 20:00 , acha czyli trochę się nam tu zejdzie. Obiad dobry , kolacja niebawem. Siedzimy i czekamy… nikt na razie nie wie w czym rzecz i co będzie się działo dalej. Osób z Polski , co miały wracać tak jak my oprócz nas jest jeszcze przynajmniej ze 5. Poza tym są Rosjanie , Czesi , Szwedzi i inni , co też mieli w Kijowie tranzyty… Podobno naprawiają usterkę i jak naprawią to polecimy… a jak nie naprawią to polecimy , ale innym samolotem… Jak coś więcej będzie wiadome damy znak.. Jedno jest pewne z Bangoku do Warszawy , będziemy wracać dłuuużej niż lecieliśmy z Warszawy do Auckland… Oceniam , że najwcześniej w Warszawie będziemy dzień później. Oj Sasza się obudził…..