Ayyuthaya – Lopburi
Pobudka o 9:00 , z buta na prom – prom po 3 baty , potem szybkie śniadanie w knajpie przy dworcu , kupno biletu na pociąg do Lopburi – 1h10 min jazdy planowo – bilet 13 bat/os , jedzie się jednak półtorej godziny , bo pociąg się oczywiście opóźnił. Po wagonach krąży wielu sprzedawców artykułów spożywczych , więc droga się nie dłuży , udało nam się znaleźć miejsca siedzące , nawet po pół godzinie jazdy obok siebie , wcześniej musiałem siedzieć na schodach w drzwiach wejściowych , bo stać na korytarzu się nie dało , bo co chwila , ktoś szedł z towarem.
W Lopburi znalazłem dość szybko hotel Nett – tuż obok dworca , 400 batów. Po zostawieniu rzeczy i drobnym odświeżeniu się po pociągu , jazda na miasto. Są tu ciekawe jednoosobowe beciaki – skorzystaliśmy wzięliśmy 2 i pojechaliśmy na koniec miasta obejrzeć monument króla Naraya , wycieczka ciekawa , Beciaki i beciakowcy również – starsznie trollerskie , łatańce , no a jakoś po drodze się nie rozsypały. Spodobali nam się , więc dostali po 200 batów , czyli po 50 więcej niż chcieli. Potem oglądaliśmy wat Phra Prang Sam Yod w ruinie zdaje się z XIIw. W wacie najciekawsze są małpy , których jest ponad 100 i biegają i skaczą po tych ruinach jak szalone , wskakują na ludzi , wyrywają jedzenie , okulary , komórki , biegają po kablach wysokiego napięcia i rzucają stamtąd w ludzi bananami ; generalnie są bezkarne i rozbestwione , ale Poli się podobały. Mi mniej bo wylały piwo na schody i wypiły to co wylały….czyli prawie całą butelkę. Takich zrujnowanych watów jest w mieście kilkanaście blisko siebie i blisko dworca , co powoduje , że chyba najlepiej do miasta przyjechać rano , zostawić garby w przechowalni dworcowej po 10 bat za sztukę , trochę poganiać po mieście i jechać dalej. Mi od nadmiaru wrażeń , upału i chiangów zakręciło się lekko w głowie , ległem gdzieś pod sklepem i tak odpoczywałem. Potem Ania zataszczyła mnie do hotelu , gdzie kontynuowałem odpoczynek aż do rana. Zeszło się ze 13 godzin…