Bangkok – Ayutthaya
Prohibicja robi swoje – wstaliśmy o 10.00. O 11.30 opuściliśmy hotel i poszliśmy łapać tuk-tuk na dworzec. Na placu rozstawił się lokal wyborczy: namioty , urny , komisja , ochrona , przychodzą Taje i głosują stawiając krzyżyk przy nazwisku system podobny jak w Polsce dostaje się 2 karty do sejmu i do senatu i wrzuca każdą do właściwej urny: zieloną do zielonej , fioletową do fioletowej. Godziny głosowania: 8.00 – 15.00. Na dworcu nie chce nam się jednak oglądać tego złotego Buddy , jedziemy do Ayutthaya wcześniej – tym o 12:55 , klasa 3 – więc bilet kosztuje 15 batów , czyli 1,5 zł za 75 km jazdy , to lubię , dokładnie 100 razy taniej niż w Australii / tam zdarzyło nam się zapłacić za busa z Jindabyne do Thredbo po 20 AUD – 60 zł za 32 km jazdy / porównanie: W Tajlandii 0,02 zł/km , w Australii – 2 zł/km , a warunki nie takie złe – jest wiatrak , skaja na siedzeniach , nawet mamy 4 miejsca naprzeciw siebie , bo pociąg typu nasz żółtek. Ludzi nie jest za dużo – Pola spotyka koleżankę i pół drogi się z nią bawi. Dojeżdżamy po 2 h , bo pół godziny , gdzieś stoimy w krzakach , po pociągu chodzą sprzedawcy sprzedają picie i jedzenie , nawet browar Leo za 50 bat puszka – prohibicja im nie straszna.
W Ayutthaya na dworcu czeka pan z informacji turystycznej – daje freemapę miasta – super , tuk-tuk chce 50 bat za dowóz do hotelu , mamy ciężkie torby więc nie idziemy z buta do promu po 3 baty/os tylko jedziem pod guesthouse. Chcemy spać w Tony , ale po drodze wyłapuje nas pani z obsługi z konkurencyjnego PU – INN , vis’a vis dajemy się namówić i jedziemy , wypakowują nam rzeczy , noszą do pokoju , chcą 500 bat za noc – w super warunkach – łóżko 2,20 x 2,20 , lodówka , TV , AC , hotwater , Wi-Fi – nówki sztuki , bo hostel po generalnym remoncie. Bierzemy.
Po przepakowce idziemy w miasto. Ayutthaya jest pięknie położona – otoczona dookoła wodą z 3 rzek – naturalna wielka wyspa ze 20 km2 patrz / Kamieniec Podolski i Smotrycz / była stolicą kraju przed Bangkokiem , zaczęła nią być w 1351 po Sukhothai bo król U Thong – chciał mieć stolicę w centrum państwa ; przestała nią być w 1767 wskutek najazdu Birmy. Podobno około 1750 roku liczyła 1 mln mieszkańców i była jednym z największych miast ówczesnego świata. Kwitł handel z Europejczykami , rozwijało się rzemiosło , powstawały piękne budowle. Najazd Birmy obrócił miasto w ruinę. Dziś te ruiny zachwycają. Świątyń , a w zasadzie ich ruin jest tu kilkadziesiąt , ładnie położone w parku , albo wyrastające ni stąd ni zowąd tuż za rogiem , tylko fundamenty , albo pełne wieże , wszystko z cegły czerwonej w jednym stylu – piękno zachwycające i niepowtarzalne. Po tłocznym Bangkoku – luz kompletny , mało ludzi , duże przestrzenie , bardziej rozrzedzone powietrze , metrowe jaszczury pływające w stawie , romantyzm na maxa. Chodzimy i podziwiamy. Deszcz przeczekujemy przy opustoszałych knajpach – jest po sezonie , miejscowi piją whisky i czekają na wyniki wyborów , Pola bawi się z drobiem: jest kogut , kury , gęsi i kaczki. Potem spotykamy trójkę Polaków z Londynu przy nabrzeżnym bazarze. Tu piwo po 40 , pancaki po 15 , soki po 10 . Luz. Na szczęście śpimy tu 2 noce , więc jutro kontynuujemy , w bardziej zorganizowany sposób: najpierw tuk-tuk , potem łódź.