Bangkok – part 1
Spaliśmy po 12 godzin , wstaliśmy o 10:00 – spało się rewelacyjnie , śniadanie dali bardzo dobre i duże , przedłużyliśmy nocleg o kolejną dobę i o 11:30 dziarsko w miasto. Oddajemy pranie – kilo za 30 batów. Na Phukecie 50 batów. Uzbieraliśmy raptem 2,5 kg – reszta ciuchów zalega od Darwin w dolnych częściach plecaka , w towarzystwie namiotu , karimat i tego podobnego balastu. Dziś bezsłonecznie i wilgotno – całkiem inaczej niż wczoraj , ale póki co nie pada. Tuk-tuk chce 200 batów za podwózkę do GrandPalacu. Olewamy. W koło pełno księgarni ulicznych z przewodnikami po 300 – 700 batów , niestety też nie dla nas , kupiliśmy w Singapurze , to dużo drożej i dużo gorsze… Grand Palce – też nie dla nas – 350 wejście i 200 za ciuchy , bo mamy złe. Jutro naprzemy jeszcze raz , tym razem już właściwie ubrani. Obok jest najstarsza świątynia w mieście , czyli Wat Pho z wielkim odpoczywającym Buddą – wjazd 50 bat , nam się udaje od tyłu za 0 bat. Idziemy pod prąd oglądając kolejne posągi Buddy / jest ich tu ponad 1000 / aż trafiamy do tego właściwego – 46 metrów długi , 15 metrów wysoki – bardzo ładny. Przy okazji Chrystusom trochę jednak do Budd rozmiarowo brakuje nawet biorąc pod uwagę tego ze Świebodzina i tego nowootwartego w Limie. Poza tym Budda raczej siedzi lub leży ; stoi też , ale z rzadka , natomiast Chrystus albo stoi albo wisi , z rzadka siedzi , a jak leży to w grobie , a nie na boku… Przy okazji oficjalny kalendarz w Tajlandii wskazuje obecnie na rok 2555 , bo jest liczony od roku śmierci Buddy , przyjmowanego tradycyjnie na 544 pne , to i tak niezbyt odległa czasoprzestrzeń , bo w kalendarzu hebrajskim liczonym od początku świata jest obecnie 5771 rok.
Wat Pho – na pewno warto , po drugiej stronie rzeki ChaoPraya leży kolejny ciekawy obiekt Wat Arun czyli Temple of Dawn. Przeprawa promem – 3 baty , wjazd 50 batów – warto. Można wejść po bardzo stromych schodach tak mniej więcej na 3 taras około 20 metrów w górę i oglądać albo panoramę Bangkoku , albo szczyt świątyni zdobiony porcelaną. Widoki – super. Potem z buta przez most Memorial , gdzie obejrzeć można pomniki króla Taksina żyjącego w XVIII wieku – ostatniego za czasów , kiedy Bangkok nie był jeszcze stolicą Syjamu , bo była nią nieodległa Ayutthaya. Tu przerwa na plac zabaw i obiad – sataye po 5 , wołowinka za 55 i placki z jajem po 15 – pycha. Potem chińska dzielnica , dalej przez park w którym są fajne siłownie i miejsca zabaw dla dorosłych , po parku tylko Giant Swing i już w deszczu spotykamy naszych wczorajszych znajomych , akurat przy szewcu , którego odwiedziliśmy bo odkleiły się nam podeszwy lewych sandałów. Szewc podlepił trwało to 5 min wziął 20 batów , po 10 za sandał i już można było iść dalej bez klapania. Zaczęło padać i padało do nocy , szybko przez pomnik demokracji - punkt 0 odległości kilometrowych w kraju i do hotelu. Jest 19 , więc czasu sporo. Bierzemy się za kupowanie biletu wylotowego. Po zapoznaniu się z ofertą Aerosvit – z której wynika , że bilet do Warszawy z przesiadką w Kijowie jest tańszy od biletu tylko do Kijowa zapada decyzja o 12 lipca 5:00 wylot – 490 dolarów od adulta , 400 od childa – kupujemy , tym razem operacja się udała , bilety mamy. Warszawa – to tylko stopover – może trwać około tygodnia i dalej wpieriod… Tym sposobem nasze dalsze plany tajlandzkie wyglądają tak: jeszcze ze 2 dni Bangkok , potem nocna jazda do Chiang Mey i stamtąd przez Sukhothay , Ayutthaya i Pattaya na lotnisko. Sypia się kolejne sprzęty – sandał zaleczony , ale padaka dopadła Ani aparat – więc w rogu fot są czarne dziury…. Zegarek i GPS – nadal nie dymia , natomiast ożywiła się kamera i po tym jak kolejny raz spadła na podłogę przy dużym udziale Poli i zaczęła działać…. Ani telefon ożył po wymianie serca , podobnie mój aparat foto.