Phuket
Hotel – chyba najpiękniejszy na wyjeździe: nowiutki , czyściutki , wad brak , spało się rewelacyjnie , więc ledwo o 12 się wytoczyliśmy na zewnątrz. Poszliśmy sobie spokojnie w stronę dworca podmiejskiego po drodze kupując dla Poli jakieś ciuchy , bo trochę wyrosła i zamiast sukienek ma same bluzki. Wymiana baterii do mojego Casio skończyła się klęską: zegarek początkowo dymił jak należy lecz wystarczyła jedna kąpiel w morzu i już nic nie widać… sikor stracił wodoszczelność , ech tak już było , nie ma jak fachowiec z placu Wilsona on to naprawi , a do tego czasu niestety brak pomiaru temperatury i wysokości… potem w jakiegoś wielkiego busa za 25/os z 6 wentylatorami i po 40 minutach u celu , czyli 15 km dalej… wcześniej Ania robi foty drutów , no tu faktycznie jest ich sporo.. a ja cieszę się z widoku lokalnych środków transportu – rewelacja. Na Patongu wielka plaża ze 2 km wzdłuż i ze 100 m wszerz pełna piachu wreszcie takiego jak nad Bałtykiem , morze ciepłe , OK. , fale olbrzymie po 1 – 2 m wysokości , pływać się nie da za to zabawa z falami znakomita. Są tu goście co za 1000 batów 2 minuty przelecą z Tobą na spadochronie za motorówką – chętni stoją w kolejce…. Na jet-boata za 1500 batów – 30 min chętnych mniej…. Ja wolę piwo ze sklepu po 43 bo na plaży 150 , owoce po 80 normalnie po 10 – 15. Generalnie – drogo tu… Pola gania cały czas w wodzie mówi się do niej Polu jest duża fala , Pola na to nie , nie fala mała … i tak godzina za godziną zrobiłem dla niej zamek z piasku , Pola chce do fali , Ania wykopała wielką dziurę Polę zakrywającą po pachy – Pola weszła 2 razy powiedziała dziura , dziura duża , a fala mała…. I dalej chce do wody…i tak wkoło platypus to jednak jest platypus… cały czas by pływała…
Zapada zmierzch idziem w teren , a tu na dwóch ulicach równoległych do plaży i około 6 poprzecznych sam elektorat PO: dekadenci , degeneraci , rozpustnicy , nierządnice , puste łby , homosovieticusy , sama cywilizacja śmierci , prawdziwych Polaków – brak. Próbowaliśmy wprowadzić tam ład moralny i porządek wewnętrzny – niestety nie dało się , tłum narastał z każdą minutą …. Piwo pija z takich wielkich tub z rurką w środku wypełniona lodem... Wreszcie decyzja wracamy , do busa , busa brak , ostatni był o 17:00 , a jest 20:30 , do taxi itp. każdy twardo chce po 400 bat i ani bacika mniej mimo , że chcemy jechać max 12 km a ich w kolejce jest z pięćdziesięciu… My im 200 … oni nam 400 , jeszcze śmieją się z nas , że albo jedziemy z nimi , albo musimy iść pieszo… acha no to jak wy tacy to my podobni… pół godziny z buta na wylotówkę i łapiemy stopa przy świątyni indyjskiej. Pierwszy samochód to Toyota Land Cruiser – zatrzymuje się , zabiera , miła rozmowa , okazuje się że kierowcą jest mieszkający tu od 10 lat Żyd z Tel-Avivu , którego dziadek mieszkał w Polsce. Zatrzymał się wyłącznie ze względu na Polę – też ma dwuletnią córkę , bo ożenił się z Tajką… My mu na to , że nasza Pola była w Izraelu rok temu pływała w Morzu Martwym i ganiała po Jerozolimie… Izraelita zawozi pod sam hotel…nie bierze ani jednego szekla… No i co głupie florki – sałaciarze ja wam dam Genka naciągać na miliony… Zaoszczędzona kasa idzie przelewem na Changi i Archy + na kolację , bo już po 22. Do hotelu i paść. Jutro inna plaża , a nocą bus do Bangkoku.
PS – minisłownik Genka: Kozica – zimno / ostatnio w Melbourne / , lampa – ciepło , panas – słońce , dzani lub lejwoda – deszcz , piekło – ognisko , kłęby – stado ludzi , dymić – działać , robić , przemieszczać się. Reszta neologizmów – proszę o info…