Penang
Zanim na dobre wstaliśmy zrobiła się 11:30 , my to jednak lubimy się dobrze wyspać , przedłużyłem nocleg o 1 dobę i na spacer na starówkę wpisaną na listę Unesco , z powodu zabytkowego charakteru i nienaruszonej od 100 lat zabudowy , jest tu ponad 3000 ponad stuletnich budynków. My widzieliśmy: kościół św. Jerzego z 1817 – najstarszy anglikański w Azji SE , Town Hall z 1883 , City Hall z 1903 , Fort Cornwallis , Esplanadę , Cathedral of the Assumption z 1861 , chińską świątynię Goddess of Mercy z 1800 i kilka pomniejszych zabytków. Uliczki na starówce są bardzo miłe , przeważa na nich zabudowa angielska w stylu kolonialnym pomieszana z budynkami miejskimi w stylu chińsko-malajskim. Pola się bardzo ucieszyła bo było bubu na którym spędziła dobre pół godziny. Potem w busa 101 i do dzielnicy hotelowo-plażowej. Jedzie się ze 40 minut , po to z 15 km dalej na północnym wybrzeżu wyspy , ale nadal w granicach GeorgeTown. Hoteli jest ze dwadzieścia – same światowe sieci. Po drodze widać meczet na wodzie – pierwszy taki obiekt w Malezji , dość ładny. Plaża Long na której byliśmy jest w okolicach hotelu Holiday Inn , bardzo ładna , długa na ok. 1 km , piaszczysta , ale piach taki ziarnisty mało lepiący się , dno piaszczyste z dość ostrym spadkiem , fale silne z dużą siłą cofania , sporo miejsc zacienionych , są turyści , są miejscowi , różne sporty wodne typu paralighting – 50 RM za 3 minuty lotu , jetstar – 50 RM za 15 min, masaż – 30 RM za 30 min , plac zabaw , knajpy , prysznice , generalnie – OK. Zastanawiało mnie czy to jeszcze cieśnina Malakka czy już Morze Andamańskie , ale chyba jednak już morze…. Temperatury już nie podaje bo mi siada bateria w zegarku i funkcje thermo , alti itp. zostały poblokowane. Na oko – powietrze 35 , woda 30 , słońce pełne bez chmur , wiatr 1 do 2. Tak sobie miło spędzając czas dotrwaliśmy do zachodu słońca – ok. 19.40. Spotkaliśmy tu pierwszy raz od Darwin w Australii osoby mówiące po polsku , w oczy rzuciły się także czarne worki , czyli młode kobiety całe zakfefowane idące za rękę z gościem w szortach i podkoszulku. Sporo tu takich okazów. Potem pyszne jedzenie w miejscowej knajpie naprzeciwko: satay – czyli to mięsko na patyku , nieostry rosół i nieostra zupa z rybą i ryżem , do tego soczki ze starfruit i guavy , całość – rewelacja. Pola wreszcie najedzona. Droga powrotna i tu ciekawostka. Autobus miejski w czasie kursu zajeżdża na stację benzynową i tankuje , zatankował 81 litrów i pojechał dalej. Nikt poza nami się nie zdziwił…. No może poza tymi pasażerami co się zdziwili , że kogoś to dziwi. Ani było mało jedzenia i zjadła jeszcze przy naszym hotelu 4 placki smażone z jajem na olbrzymiej patelni , super składane z kawałkami powietrza w środku 1 placek oczywiście 1 RM. Jutro poniedziałek więc może coś się wyjaśni w sprawie biletu , na razie cisza trwa nadal , a my chyba tu jeszcze zostaniemy z 1 dzień , bo ładnie tu…