Kuala Lumpur – Penang
Nastawiliśmy budziki na 8:00 , by Pola wstała niewyspana i spała w autobusie , ale to my wstaliśmy niewyspani , bo nie spaliśmy od 2:45 , czyli godziny kiedy zadzwonił telefon…. Hotel opuściliśmy o 10:15 , w jedną linię metra 2 stację , potem w drugą 1 stację i pokonując szereg bramek , schodów , krawężników jesteśmy na dworcu skąd za 20 minut jest bus do Penang w cenie 35 RM. Metro ma kilka linii i na każdą trzeba kupować oddzielny bilet , bramki są zbyt wąskie na wózek , schody ruchome nie działają , wind brak , informacja średnia. Ogólnie metro w KL chyba najgorsze jakim jechałem. Autobus spóźnił się 30 minut , jechał pełen dzieci , ale bez zarzutu , ponad 400 km w 4,5h w tym tylko jedna 10 minutowa przerwa. Na Penang wjeżdża się przez wielki ponad 13 – km most , oczywiście płatny. Dworzec autobusowy jest około 15 km od GeorgeTown , czyli głównego miasta wyspy , naszego celu. Dojazd taxi za 25 RM lub busem 401 za 2 RM , opcja nr 2 lepsza , tym sposobem resztuje się na piwa KingFisher po 7,5 RM puszka. Jakaś drobna przekąska , hotel znaleźliśmy tradycyjnie w Little India po 70 RM noc – hotel Chulia spełnia nasze wymogi , ba ma nawet dość szybkie darmowe Wi-Fi i sklep w piwami. Potem na spacer , by znaleźć coś „nołspeisyforbeiby” , udało się trafić na super rybę z prawdziwym chińczykiem. Zjedliśmy pyszne w marinie , gdzie akurat były urodziny jakiegoś Anglika i z tej okazji feta , czyli człowiek-guma przechodzący przez beczkę o średnicy zbliżonej do puszki po piwie i robiący lepsze wygibasy niż panie z agentury. Potem były życzenia do nieba wysyłane na latawcach na rozgrzane powietrze i na dziś starczy. Jutro siedzimy w Peneng i czekamy na dalszy bieg wydarzeń okołobiletowych , bo póki jak było tak jest: maila z biletem do Kijowa brak , a kasa na koncie zablokowana. I tym o to kłopotem kończy się setny dzień w drodze… zdjęcia jutro...