Lot do Luton – bez historii. W Luton kupiliśmy bilety na bus National Express na Heathrow za 43 funty na 2 osoby i w godzinę z drobnymi dotarliśmy na 1 terminal. Mogliśmy pokombinować i pojechać zielonym busem do metra i metrem na lotnisko to byłoby za 20 funtów taniej , ale ze 2 godziny dłużej. Bardzo dobrze , że jednak pojechaliśmy NE , bo na Heathrow dopiero się zaczęły jazdy. Najpierw przez pół godziny się przepakowywaliśmy , wiedząc już o tym że nosidło musi być głównym bagażem , a Ani plecak podręcznym. W międzyczasie doceniliśmy genialny wynalazek pod nazwą składany nocnik Pottete Plus , który przydał się Poli na środku hallu w sali odpraw. To był dobry start. Przy nadawaniu bagażu okazało się , że pani nie może nas odprawić , bo nie mamy biletu powrotnego z Nowej Zelandii…. Nasze tłumaczenia na nic , w system musi być wpisana data wylotu z NZ i koniec. Pomocna okazała się Polka pracująca dla Lufthansy , która wezwana na miejsce przez managera Air New Zealand służyła za tłumaczkę. Po dobrych 30 minutach wymiany poglądów zmuszeni byliśmy do kupna biletu wylotowego z NZ. Kupiliśmy do Sydney na 24 kwietnia za ok. 360 funtów / Pola przestała już być infantem i trzeba było zapłacić za nią jak za childa /. Nosidło Poli w międzyczasie chyba zwiększyło swą długość bo musiało lecieć jako bagaż nadwymiarowy , na szczęście bez dodatkowych opłat. Potem szybko do samolotu i ledwo , ledwo zdążyliśmy.
Kompletne zaskoczenie z tym biletem , wiedzieliśmy , że jest potrzebny , ale myśleliśmy , że to się załatwi w Auckland jakimś innym sposobem. Nic z tego. Nie masz biletu powrotnego nie wejdziesz do samolotu do NZ i tyle.