Kuta
Wrażenia z pierwszego dnia pobytu na Bali są niesamowite: pełno tu ozdobnych bram typowych dla tej religii – ponad 90% mieszkańców to hinduiści , na Bali mieszka 3,3 mln osób w Kucie około 200 tys. , dom ciągnie się za domem , nie ma przestrzeni , luzu , oddechu , wkoło zgiełk, duchota , kurz , ale klimat i tak jest niesamowity. Motocykliści , co jeden to lepszy: ten na skuterze wiezie całą rodzinę: żonę i trójkę dzieci , tamten na stelażu ma przyczepione ze 20 piętnastolitrowych butelek z wodą , ten wiezie ze 200 nadmuchanych dętek samochodowych , kolejna zawodniczka ma na łbie worek z jakimś dziwnym pakunkiem pewnie ze 30 kilo. Przy ulicy roboty drogowe: przyjechało pogotowie wodno-kanalizacyjne. Otworzyli płyty chodnikowe , jeden z nich wlazł do rynsztoka , tak po pas i wiadrem wyciąga to co zapchało trasę; jakieś stare majtki , podpaski , pieluchy , gruz wylewa to wszystko na ulicę , smród w tym upale roznosi się kilka ulic dalej. Samochody przyzwoite ; głównie japońskie ale są i najnowsze modele BMW , skuterki też niczego sobie , przeważa chińska tandeta , ale są i nówki japończyki. Budynki stylowe , biedoty specjalnie nie widać a człowiek jest na człowieku gęstość zaludnienia ponad 300 osób na 1 km2. Wyspa w kształcie przypomina rybę , my jesteśmy na południu. Północ to pełno wulkanów; najwyższy Mt. Agung ma 3142 m npm. i jest czynny z 50 lat temu wybuchł ostatni raz.
Zjedliśmy obiadek w naszym hotelu: dali miskę ryżu i kilka kości kurczaka plus zupę składającą się z wody i soli. Kawa ulepek. Cola –cola w minipuscze. Tylko piwo zimne – bez uwag. Całość 90.000 rupii – jeść będziemy na mieście. Pojechaliśmy na plażę taksówką – w hotelu mówili , że kurs będzie kosztował 50.000 rupii. Jakieś nygusy chcieli nas podrzucić za 40.000. Ja wiedziałem , że do plaży jest 3 km i więcej niż 20.000 wyjść nie może. Na liczniku wyszło 18.500. Wniosek trzeba jeździć na licznik , a nie dogadywanie się. Licznik startuje od 5.000 i zmienia się co 450 , minimalna opłata 15.000 , czyli 5 zł. Za tyle spoko można po mieście jeździć jak nie ma korków – ponieważ są korki szybciej idzie się pieszo… no ale w taxi jest klima. Gość powiedział , że do Denpasar kurs max 100.000 rupii , bo to kilkanaście kilometrów. Plaża olbrzymia , długa na kilka kilometrów, szeroka , piaszczysta chociaż piach z pyłem wulkanicznym. Dno płaskie , fale dwumetrowe , woda bardzo ciepła , ludzi tłumy. Ale nie opalają się , raczej walczą z falami , spacerują , obserwują lub piją bardzo dużo piwa sprzedawanego przez handlarzy po 15.000 za małą butelkę z lodówy. Plażokrążców tu od groma. Ta sprzedaje ciuchy , ten okulary , inny lody lub kusze. Jacyś grajkowie , opowiadacze , cudotwórcy itp. Hoteli pełno , ale żaden nie ma własnej plaży , wszyscy goście się mieszają ze sobą i miejscowymi na jednej wielkiej plaży. Stroje: topless zakazany , mężczyźni raczej nie w slipach tylko z nogawkami , chodzenie w samym kostiumie po plaży raczej niemile widziane - miejscowe kobiety kąpią się w sukienkach , a mężczyźni w koszulach. Znamy już ten klimat z Mauretanii – widać jest to uniwersalne. Tu tylko jedna odmiana – jest piwo , tam za picie alkoholu – kara śmierci. Plaża super. Piękny zachód słońca można obserwować , niestety już o 18:20. Widać również lądujące samoloty , bo lotnisko bardzo blisko. Po zachodzie słońca impreza na maxa , pewnie do rana. My przeszliśmy pasażem handlowym , widzieliśmy drogie restauracje i kawiarnie znanych światowych sieci , knajpa na knajpie , sklep na sklepie , człowiek na człowieku , kurort jak cię mogę. Pomalutku do hotelu i spać. W nocy spadł wielki deszcz jakaś niesamowita ulewa. Zaraz potem wschód słońca ogłosił muezzin nawołując wiernych do modlitwy i udowadniając tym samym , że wyznawcy Mahometa też tu mieszkają. W dzień śladu po nim nie ma. Na śniadanko jajko przepiórki , kawałek masła wielkości paznokcia , minidżem i 3 tosty. Ech trzeba iść na miasto. Przedtem jeszcze basen.