Melbourne – Darwin
Na lotnisko dotarliśmy w 80 minut – bilet dobowy na 2 strefy działał bez zarzutu. 901 staje pod terminalem T4 i do T3 trzeba ze 200 metrów podejść. Sprawna odprawa i o 1:45 odlot Boeingiem 737-800. Stewardessy młode i wysokie. W Darwin po 4h30 min lotu czyli o 5:45 , bo jest tajna zmiana czasu o pół godziny i obecnie między Polską a nami jest +7,5 h. W Darwin było ciemno , więc do 10.00 koczowaliśmy na lotnisku. Z lotniska do miasta jedzie tylko shuttle bus za 15 AUD lub taxi , do miejskiego autobusu nr 5 trzeba podejść z 1 km do najbliższego skrzyżowania. Kosztuje 2 AUD , jeździ tylko w dni powszednie co około 40 min , a bilet jest ważny 3h , więc można dojechać dokąd się chce. W soboty i święta trzeba kombinować z przesiadkami… My wysiedliśmy po około 15 minutach jazdy przy polu namiotowym. Standard pola podstawowy ; jest basen , lodówka , kuchnia , minisklep , dużo trawy i cienia , nawet mamy własnego szeltera. Pierwotne wskazane nam miejsce przez obsługę było beznadziejne , więc dopłaciliśmy po 4 AUD/doba i za 36 AUD/doba mamy super miejsce na trawce pod trzema palmami. Tu będziemy spali 4 noce. Upał przyzwoity około 30 stopni w dzień , około 25 w nocy , chmur brak , wilgotność znikoma. Ciemno się robi przed 19.00. Tnie meszka i komar …. Poszedłem w ten upał 7 km do sklepu typu Coles , zrobiłem wielkie zakupy , w tym sześciopak Hammer’n’Tongs 375 ml za 10 AUD – tu się jednak bardzo chce pić… W sklepie spotkałem Aborygenów – są straszliwie czarni , brudni , najczęściej pijani , podobni bardziej do goryli niż homo sapiens. Do sklepu muszą zakładać buty , bo na bosaka ochrona nie wpuszcza…. Potem jeszcze tylko krótki spacerek do muzeum awiacji i to wszystko na co nas dziś stać… Zmęczenie zmianą klimatu i lotem w środku nocy daje nam się we znaki: nam tzn mnie i Ani ; Pola gania po trawie jak szalona…
Darwin – part 1
Wyjęliśmy z lodówy surowce i przyrządziliśmy pyszne śniadanko , zbieraliśmy się powoli , bo nas słońce rozleniwiło. Na 11:50 zdążyliśmy na busa nr 8 do centrum. W konsulacie indonezyjskim akurat był remont , więc niewiele się dowiedzieliśmy poza tym , że wiza na lotnisku za 25 dolarów na 30 dni raczej bez kłopotów. Potem przeszliśmy główną ulicą miasta – Smith , na której nic się nie działo , ale był cień i przyjemny chłodek. Temperatura +29 , więc spoko. Potem drobny szejk w McDonaldzie – netu nie było i poszliśmy do cienia przy Aquarium , gdzie za 11 AUD można pokarmić rybki… Leżeliśmy tam ze dwie godziny , Pola się spokojnie wyspała , a nam się nie chciało … potem wzdłuż Esplanady oglądaliśmy wysoki brzeg , namorzyny i pomniki po II wojnie światowej. Darwin było oblegane przez Japończyków , kilkakrotnie bombardowane i chyba najbardziej ucierpiało ze wszystkich australijskich miast - podobno nawet kilku cywili zginęło…… Dalej nic nam się nie chciało , wiec wróciliśmy na tę główną ulicę , na której znów nic się nie działo , na domiar złego w supermarkecie kupiliśmy ogromnego pieczonego kurczaka , zjedliśmy go na trawie pod bankiem ANZ pod bułkę i wodę i teraz to już w ogóle nic nam się nie chciało… trafił się autobus 8 i odwiózł nas na pole … było już po 20.00 a że nam się nic nie chciało i nic się nie działo to poszliśmy spać…