Geoblog.pl    genek    Podróże    Wakacje 2011 - część 1: Nowa Zelandia , Australia , Indonezja , kraje Azji SE ... itd    W Australii będąc widziałem go jak dumnie przy kei stał.....
Zwiń mapę
2011
25
kwi

W Australii będąc widziałem go jak dumnie przy kei stał.....

 
Australia
Australia, Sydney
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 25539 km
 
Auckland – Sydney
Rano z Arturem zjedliśmy wielkanocne śniadanie: jajecznica z szynką i ze szczypiorkiem na prawdziwym maśle zjedzona w korytarzu bo pokój o 10.00 musieliśmy zwolnić. Ściany korytarza pomalowane w zabytki Australii kolory jakieś agresywne , więc Pola robiła aferę za aferą. Busem za 14 NZD na legitymację YHA / normalnie 16 NZD / w ciągu 50 minut byliśmy na lotnisku. Przystanek busa był tuż obok naszego hostelu. Na lotnisku ważenie; Paweł – ubyło 4 kg , Ania – ubyło 1 kg , Pola + 0,5 kg , czyli OK. Rzeczy – constans , czyli 43 kg. Pani w okienku przyjęła rzeczy , wydała karty pokładowe nie pytając się ani o wizę do AUS , ani o bilet na dalszą drogę / może miała w systemie – nasze paszporty są biometryczne /. Nie było żadnej opłaty wylotowej , za to był system kontroli wyjazdu za pomocą nieśmiertelnej karteczki. Pan celnik nic nie pytał , nic nie sprawdzał , nic nie wbijał w paszport , tylko zabrał karteczkę. Z uwagi na brak opłaty wylotowej przewidziane na to 50 NZD poszło na przelew , czyli 2,125 l rumu jamajskiego za 46 NZD / do Australii na łeb można wwieźć 2,25 l / + pamiątkowa torba. Pola bawiła się albo torbą , albo z poznana koleżanką z Londynu , kręcąc ją na fajnym fotelu. Samolot Airbus A320 w 3,5h doleciał do Sydney , w miedzyczasie zyskaliśmy 2h na zmianie czasu , czyli obecnie między nami jest + 8h. W Polsce 8.00 u nas 16.00. Na lotnisku najpierw Imigrant , zeskanował paszporty – nic nie chciał , tylko wbił pieczątkę wjazdową , spytał gdzie będziemy spać – otrzymał odpowiedź , że w hostelu w Sydney i coś tam napisał na karteczce , którą otrzymaliśmy w samolocie i zaznaczyliśmy same „no” , bo pytania były proste , nie pytali ani o buty górskie , ani o namiot , potem odbiór bagażu – tu długo czekaliśmy na wózek Poli , ale w końcu miła Pani z obsługi powiedziała , by iść do rzeczy delikatnych po jego odbiór. Kolejka do kontroli sanitarnej była bardzo długa , ale zainteresował się nami jakiś kontroler z wybieraka , wbił w karteczkę , którą otrzymaliśmy w samolocie stempel i posłał nas do kolejki ekspresowej , tu kolejny miły Pan powiedział , że OK i iść drogę numer one – zabrał karteczkę i już byliśmy w Australii. Ania robiła furorę puszką Wattsa z jedzeniem dla Poli , którą spokojnie wwiozła do NZ każdemu napotkanemu w mundurze pokazując , Pola rozdawała uśmiechy , ja popijałem rum i cały stres graniczny opędzlowaliśmy w 30 minut. Podebrałem kasę w bankomacie , rozeznałem się w terenie i ustaliłem , że najlepiej na Kings Cross , gdzie jest nasz hostel Treveller Rest dostać się autobusem nr 400 do Bondi Junction , a stamtąd pociągiem 2 stacje do KingsCross. Cała akcja 3,80 AUD bus i 3,20 pociąg , czyli 7 AUD. Przejazd polecany przez przewodniki i informację lotniskową , czyli pociągiem z przesiadką na dworcu centralnym 16 AUD , czyli ponad 2 razy drożej , shuttle bus odjeżdżający jak się zbierze komplet pasażerów około 12 AUD. Z lotniska do centrum jest około 10 km. Przy okazji 1 AUD = 3 zł. Na KingsCross byliśmy koło 22 , więc jadownia na maxa. To jest dzielnica czerwonych latarni , czyli na ulicę wyległy tabuny długonogich pań w krótkich spódniczkach , transy , bisy , lesy , bezdomni , żule , złodziejaszki , narkotnicy , liberałowie , zaprzańcy i ruscy agenci , czyli innym słowem lokalna szumowina i wszelaka swołocz z wsiewo mira. Nasz hotel na szczęście trochę z boku tego siedliska szatana , niestety zamknięty. Stukamy , pukamy , nic: ni widu ni słychu tylko karaluch na ścianie… Wreszcie ktoś powiedział , by się spytać w sklepie obok. Sklep należał do Taja , na hasło „pawel” Taj dał kopertę , w niej klucze i kod do drzwi. Byliśmy uratowani. Hotel ma ze 150 lat , wąskie korytarze , strome schody , syf i brud na korytarzach i w łazienkach , ale pokój luz. Telewizor z czytnikiem USB , wiatrak , lodówka , czajnik , toster , umywalka , wiatrak , 2 wielkie łóżka i balkon z widokiem na ulicę , czyli git. Po zainstalowaniu się w hotelu poszedłem obejrzeć tę Schultzową ulicę Krokodyli i dostałem kilka ciekawych propozycji od pań najtaniej 50 AUD u sympatycznej młodej Filipinki ubranej tylko w buty na 12 cm szpilce + bieliznę o łącznej powierzchni zbliżonej do powierzchni chusteczki do nosa. Ja wybrałem jednak piwo w sklepie obok + kolę do rumu i wróciłem do hotelu. Tu będziemy spali 4 noce.

Sydney – part 1
Całą noc lało równo. Około 10 zapukała Pani z recepcji , byśmy się zameldowali. Zrobiłem to , dopłacając różnicę , czyli 198 AUD. Dalej padało , więc zebraliśmy się dopiero o 12. W międzyczasie w TV oglądaliśmy paradę w Sydney z okazji ANZAC Day oraz parę jakiś białych papug z żółtymi grzebieniami , które gniazdowały w pniu drzewa rosnącego przy ulicy naprzeciw naszego okna. Wizytację miasta zaczęliśmy od zatoki Woolloomooloo , gdzie stały ze 4 okręty marynarki wojennej , potem Finger Wharf z magazynami z jednej i knajpami z drugiej strony , wzdłuż ogrodu botanicznego obok basenów A. Charltona „Boya” – 50 metrowy olimpijski otwarty basen wypełniony słoną wodą do punktu widokowego , czyli Mrs. Macquarie’s Chair , skąd pięknie widać 2 symbole miasta czyli operę i most. Potem do opery , którą można zwiedzać przez 1h za 40 AUD w grupie z przewodnikiem. Opera – to bardzo charakterystyczny budynek oddany do użytku w 1973 roku zaprojektowany przez Duńczyka Joerna Utzona – koszt budowy 300 mln złotych. W rzeczywistości nie jest to opera tylko wielkie centrum sztuki z pięcioma scenami na około 4,5 tys. osób , restauracjami , barami , galeriami , wystawami itp. Obok jest Harbour Bridge , most wiszący nad wodami zatoki sydnejskiej od 1932 roku. Będziemy na nim jutro więc dziś nic o nim nie napiszemy. W operze dłuższa przerwa bo deszcz przybrał na sile. Przez Circular Quay do supermarketu , bo głód. Na Circular czyli stacji promów koncerty: jakiś gość żongluje nożami obok występy Aborygenów. Przez Pitt do Wynyard Station , są 2 supermarkety – oba nieczynne , więc jedzenie w BurgerKingu zwanym tu Hungry Jack’s. BigJackManu , czyli podwójny hamburger + frytki + cola = 8,30 AUD. To nie jest tani kraj… Potem przez George , czyli jedną z kilku ulic łączących port z dworcem kolejowym do budynku Poczty Głównej GPO – piękny obiekt – styl wiktoriański 1865-1887 + charakterystyczna wieża zegarowa z 1900r. Obok pomnik z czasów I wojny św. pełny kwiatów. Dalej w tę dzielnicę wieżowców – jest ich tu ze 100 takie max po 200 – 250 metrów w górę / banki Westpac , Deutsche , AXA , hotele , apartamentowce i biurowce /, a i tak najwyższa jest wieża telewizyjna , czyli Sydney Tower ma 305 m / dla przypomnienia ta w Auckland ma 328 m / i jest bardzo brzydka i nieforemna do tego podtrzymywana jakimiś odciągami… ale i tak jutro na nią wjedziemy…
Potem przez zatłoczone , pełne zgiełku i skośnookich ludzi ulice do Hyde Parku po chwilę oddechu. Po oddechu szpital miejski z 1814 roku , czyli jeden z najstarszych budynków w mieście / miasto założył kapitan 11 statków z 736 skazańcami płynącymi z Londynu do Botany Bay , czyli Artur Phillip w 1788 roku i nazwał je Sydney na cześć Viscounta Sydneya – sekretarza stanu Wielkiej Brytanii , zaś sama Australia to podobno Terra Australis , czyli Ziemia Południowa , kto i kiedy ją odkrył nie wiadomo w grę wchodzą Hiszpanie , Portugalczycy lub Holendrzy i mówi się o XVII w. / Obok szpitala jest parlament stanu Nowa Południowa Walia i biblioteka stanowa. Z tyłu jest park Domain , a w nim kolejne ptaszydła tym razem z zakrzywionymi dziobskami. Potem katedra św. Marii – neogotycka z 1882 roku , gruntownie przebudowana / szczególnie otoczenie w 1999 r. – fontanny , zwieńczenia wieży / niestety zamknięta , ale za to można zrobić sobie foty z paniami z orszaku lub z Papieżem - Polakiem / rzeźba z 2008r. na zlot młodzieży - papież w dziwnej szacie i bosy , ale nazwany Jan Paweł Wielki , wygląda jak cesarz rzymski z epoki przednerońskiej /. Dalej pomnik ANZAC beznadziejny beton i do dworca głównego. Po drodze widzieliśmy tramwaj i wiszący monotrail – ichniejszy S-Bahn. Na dworcu się okazało , że pociąg w tą i z powrotem do Gór Błękitnych / Katoomba 100 km / kosztuje 10,40 AUD nierealna promocja..
Chińska dzielnica i zakupy w Paddys Markets – ceny polskie , tylko waluta inna , czyli 2- 3 razy drożej…. Przez Dixon do Liverpool i do hostelu po drodze kupując polskie piwo żywiec skromne 5 AUD za butelkę 0,5l. Jutro w planach wieża , akwarium , most , ratusz , QVB i dzielnica Rocks. Pola tęskni za bubu , ale takowych tu jeszcze niet…. Właśnie Ania włączyła alarm ppoż , bo podgrzewała mleko w kubku na tosterze…. , więc pora kończyć i brać się za gaśnice…
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (13)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (4)
DODAJ KOMENTARZ
aldobrandeska
aldobrandeska - 2011-04-25 19:31
Eee brat z tymi Paniami z z czerwonej dzielnicy to zes zmarnował okazje...
 
Misti
Misti - 2011-04-25 21:59
Paanie... ale paaanie !!! Nimfy !!!
 
Bajka
Bajka - 2011-04-26 00:42
Wraz z ilością pań i przygód Twoje opowieści Pawełku wyraźnie nabierają wigoru :-))))
 
Dziadek Mimi
Dziadek Mimi - 2011-04-27 23:18
Cuba Libre bez lodu? Brrrr...
 
 
zwiedzili 52% świata (104 państwa)
Zasoby: 1550 wpisów1550 3850 komentarzy3850 17474 zdjęcia17474 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróżewięcej
07.12.2023 - 20.06.2024
 
 
31.07.2023 - 29.08.2023