Queenstown – Haast
Bus odjechał o 8.10. Droga do Haast wiodła przez most na rzece Kawarau – 30 km od miasta , z którego skacze się na bungy. Było wcześnie więc nie skakał nikt. Nad rzeką płynącą w głębokim kanionie unosiła się gęsta mgła ograniczająca widoczność do kilkunastu metrów. Jadąc wzdłuż rzeki widzieliśmy liczne winiarnie oraz pozostałości osad z epoki gorączki złota. Potem była Wanaka , milutkie miasteczko nad jeziorem o tej samej nazwie , przełęcz Haast , kilka wodospadów i wysiadka o 13.00. Haast okazało się straszliwą dziurą , w której są; sklep , 3 hotele – za drogie na nas , mini plac zabaw , posterunek policji , start do lotów widokowych helikopterem , kilka domów i wylęgarania komarów i meszek. Prawdziwa plaga. Do morza 7 km , a wydawało nam się , że Haast leży nad morzem. Owszem leży ale tylko jedna z jego 3 części. Po krótkim paraliżu decyzyjnym postanowiliśmy łapać stopa i jechać dalej. Ruch był minimalny: albo miejscowi do sklepu , albo pełne kampery lub rent a cary. Po półtorej godzinie zmiana planów. Idziemy spać na dziko w lesie. Zarezerwowałem przez telefon przejazd do Fox Glacier na jutro na ten sam bus , z którego dziś wysiedliśmy , zrobiliśmy w sklepie zakupy i do lasu. Miejsce do rozbicia namiotu upatrzyłem wcześniej , chrustu było pod dostatkiem , alkoholu też nie brakowało , muza leciała z laptopa , więc super. Super , gdyby nie te cholerne meszki i komary , co zgryzły niemiłosiernie Polę na czole i na dole pleców. Wielkie czerwone plamy na ciele Poli drapie się i drapie.