Queenstown 2/2
Zwiedzanie miasta rozpoczęliśmy od odwiedzin w naszym poprzednim hotelu , bo Ania w ferworze walki zapomniała zabrać kurtki. Na szczęście kurtka czekała w kuchni. Potem główną ulicą miasta , czyli Shotover do portu po drodze załatwiając na jutro przejazd do Haast i jedząc pyszną zupę w barze u Nepalczyka. Z portu akurat odpływał stuletni parowiec Earnslaw w rejs po jeziorze 50 NZD , obok obserwatorium podwodne , kiedyś za darmo obecnie 5 NZD oraz start Jetboatów po rwących rzekach Shotover i Kawarau – godzina ganiania superszybką motorówą po 100 NZD. Po jeziorze można także próbować używać glajdingu za motorówą za ok. 200 NZD , tylko tak sobie pływać nikt nie pływał , bo jezioro zimne. W nocy temperatura spadała poniżej zera. W ogóle straszne tam kozice akurat były. Przy nabrzeżu jest skwer na którym był pchli targ , rzeźba ptaka moa oraz występy jakiegoś duetu wokal + gitara. Pełno odpoczywających małolatów po piątkowych baletach leżało na trawie i słuchało muzy. Nikt nie pił piwa mimo , że w Queens wolno pić od 8.00 do 22.00 na ulicach i skwerach dowoli. Po porcie przeszliśmy na bubu znajdujące się w miejskim ogrodzie znajdującym się na cyplu. Oprócz placu zabaw są tu super drzewa np. sekwoje , tor do jazdy na deskorolce , pole do gry w minigolfa i lodowisko. Po drodze widzieliśmy pomnik pierwszego osadnika , czyli Pana Reesa oraz najstarszy budynek w mieście – William Cottage. Poszliśmy dalej wybrzeżem i odwiedziliśmy malutki kamienny anglikański kościółek św. Piotra , w którym akurat występował chór japoński zbierający kasę na odbudowę miast zniszczonych przez trzęsienie ziemi. Potem zaliczyliśmy drugi skwer , na którym występy były wczoraj. Dziś było pusto. Piwko , rybka i słońce zaszło za wielką górę. Zrobiło się od razu zimno. Ania i Pola wróciły do motelu , a ja wybrałem się zdobyć tę górę. Po drodze widziałem minizoo , w którym jest kiwi wjazd 35 NZD , minigolfa po mapie świata , różne dziwne skocznie i batuty. Na górę można się dostać albo kolejką gondolową Dopelmayra – wjazd 25 NZD , albo pieszo. Wybrałem opcję nr 2. Myślałem , że na szczyt jest ze 300 metrów i wejdę tam w pół godziny. Było 450 m i szedłem 45 min. Ścieżka bardzo stroma i bardzo ciekawa. Super akcją jest to , że w dół można zjechać na rowerze górskim po trasie do downhillu , rower wypożycza się na dole , przyczepia do gondoli i jedzie z nim na górę , a potem szaleństwo w dół. Na górze oprócz rowerów są lugo – czyli tor saneczkowy , skoki na bungy , glajty , knajpa z występami Maorysów oraz rewelacyjne widoki na okoliczne szczyty , jezioro i miasto. Jak przyszedłem do hotelu było już ciemno. Zrobiliśmy jeszcze tylko zakupy na kolację i jutrzejszą podróż i spożyciem pysznego kremu zakończyliśmy ten dzień. Prawdę mówią Ci co twierdzą , że Queenstown jest szalone. Pola tak szalała , że wywaliła się , podarła spodnie na kolanie i ma tam niezłe obtarcie. To już się zaczęło , wywalanie się siniaki , obtarcia i darcie ciuchów… No ale miasto jest rewelacyjne!!!