Podsumowanie jak zwykle podzielę na te same rozdziały:
PRZEJAZDY
W czasie wyjazdu korzystaliśmy z różnych środków transportu:
Samolot – to był tym razem główny środek transportu: lecieliśmy aż 14 razy:
• Wiedeń – Singapur
• Johor Bahru – Kuching
• Kuching – Mulu
• Mulu – Miri
• Kota Kinabalu – Miri
• Miri – Kuala Lumpur
• Kuala Lumpur – Phuket
• Phuket – Chiang Mai
• Ho Shi Minh City – Da Nang
• Chengdu – Urumczi
• Urumczi – Taszkent
• Biszkek – Stambuł
• Stambuł – Bukareszt
• Bukareszt – Warszawa
W sumie ok. 22.000 km. Bilety 4 pierwsze loty mieliśmy kupione wcześniej łącznie za niecałe 5000 zł za 3 osoby. Pozostałe kupowaliśmy na miejscu, tak na dwa, trzy dni przed wylotem, za wyjątkiem biletów z Biszkeku do Warszawy, które kupiliśmy z wyprzedzeniem ponadtygodniowym. Pozostałe loty kosztowały nas 8000 zł , czyli przeloty kosztowały nas 13.000 zł
Pociąg – to był główny środek transportu po Chinach / tak w sumie z 8 przejazdów / plus dojazd z Warszawy na lotnisko w Wiedniu i przejazd z DaNang do Hue. Pociągi chińskie to wiadomo, komfort i prędkość, pociąg do Wiednia bez historii, a Wietnam – to ruski tłuk. W sumie wydaliśmy na pociągi ok. 1400 zł i przejechaliśmy nimi ok. 2000 km.
Autobus – to był główny środek transportu w Tajlandii, Laosie, Kambodży i Wietnamie. Jechaliśmy w sumie ok. 20 razy różnymi autobusami i busikami. Były zarówno luksusowe dwupiętrowe, sypialne jak i zwykłe busy typu ford tranzit. Łącznie ok. 4000 km. Za ok. 2100 zł.
Taksówki, Graby, Darty, tuk-tuki i inne prywatne pojazdy - To był podstawowy środek transportu w Uzbekistanie, Tadżykistanie i Kirgistanie. Jechaliśmy w sumie ponad 30 razy Łącznie ok. 3300 km za ok. 3600 zł. Zdarł z nas strasznie Tadżyk z jeziora Iskander – wyszło prawie 8 zł za 1 km, ale Graby trafiały się za znacznie mniej niż 1 zł za 1km.
Rent a car – wypożyczyliśmy 2 samochody: MyVy na Borneo i Yariskę w Tajlandii. Przejechaliśmy nimi w sumie z 1000 km , a kosztowało to nas z 500 zł
Autostop – 2 razy do BSB w Brunei i z granicy Brunei/Malezja w sumie ok. 150 km.
Do tego trzeba doliczyć komunikację miejską w różnym wydaniu: kilka razy metro, autobusy miejskie, pociągi podmiejskie, taksówki , tuk-tuki , motorki z przyczepami, łodki , promy i inne cudaki, ale tego nie liczę.
Łącznie przebyliśmy ok. 32 tys. km , w tym 10 tys. km po lądzie i ok. 22 tys. km w powietrzu. Tak to mniej więcej miało wyglądać, choć jak już pisałem wcześniej nie planowaliśmy samolotu w obrębie Wietnamu, z Borneo chcieliśmy polecieć do Sajgonu, do Tadżykistanu chcieliśmy wjechać lądem od strony Chin, do Luang Prabang chcieliśmy pojechać pociągiem i generalnie wiele jeszcze było mniejszych lub większych zmian tras wynikających z różnych przeszkód / wiza, permit, powódź, wojna itp /, ale generalnie szkielet trasy został zachowany. Przejazdy stanowiły główną pozycję naszego budżetu. Zeszło na nie ok. 21 tys zł.
Drogi generalnie były dobrej jakości, asfaltowe, pojazdy też były przyzwoite, sporo elektryków. Maps.me dobrze działało. Transport publiczny praktycznie nie funkcjonuje w Tadżykistanie i Kirgistanie i trzeba korzystać ze zbiorowych taksówek. W Kambodży i Laosie transport publiczny tylko na głównych trasach. W Wietnamie prywatne busy odjeżdżające z dziwnych miejsc – brak centralnych dworców. W Chinach tylko pociąg. Busa nie uświadczysz. Bardzo dobrze działa Grab, czyli lokalny Uber. Jest tani i punktualny, do jazdy na odległości do 100 km idealny. Generalnie przejazdy w tych rejonach są różnorodne i tak też czyniliśmy dostosowując się do lokalnych możliwości.
NOCLEGI
W sumie było 62 noclegi: 5 w drodze / 1 w pociągu, 1 w samolocie, 3 w autobusach / i pozostałe 57 w hotelach lub pensjonatach wybieranych albo z bookingu, albo z ulicy. Raczej wszędzie było Wi-Fi. W kilku hotelach były baseny. Często noclegi były ze śniadaniami mniej lub bardziej smacznymi, czasem wypasione szwedzkie stoły, czasem raczej symboliczna kromka chleba.
Najdłużej w jednym miejscu spaliśmy 3 noce , kilka razy spaliśmy 2 noce , generalnie 1 noc i dalej w drogę. Generalnie spało się dobrze i były może ze 2 noce, gdzie się nie wyspałem. Ogółem na noclegi zeszło ok. 7 tys. zł. W Brunei, Singapurze i Tadżykistanie noclegi są drogie i kiepskie. W Chinach tanie, czyste i przyjemne, choć nie zawsze chcą przyjąć obcokrajowca mimo, że mają wolne miejsca. Bardzo tanie są hotele w Wietnamie, Laosie i Kambodży. W Malezji i Tajlandii ceny noclegów są nieco niższe niż w Polsce.
JEDZENIE
Jedliśmy głównie na mieście, co się trafiło. Bardzo przypadły nam do gustu nightmarkety – rozstawiane na ulicach po zapadnięciu zmroku. Tam wybór jest naprawdę duży. Sami nic nie gotowaliśmy. Jedzenie w Azji SE jest bardzo zróżnicowane i każdy coś dla siebie znajdzie. Bardzo ostra jest kuchnia w Syczuanie. Bardzo dobre sushi było w Siem Reap. Raz się strułem w Preah Vihear. Wodę piliśmy butelkowaną. Nie było większych problemów z kupnem piwa, a jego cena była mocno zróżnicowana w zależności od kraju. Oczywiście nie dotyczy to Brunei, gdzie jest prohibicja. Generalnie na jedzenie wydaliśmy znacznie mniej niż byśmy wydali w Polsce.
ZDROWIE i BEZPIECZEŃSTWO
Mieliśmy wykupione ubezpieczenie podróżne za ok. 1500 zł na całą naszą trójkę. Na nic nie chorowaliśmy, na nic przed wyjazdem się nie szczepiliśmy, nie braliśmy żadnych leków, nie używaliśmy żadnych ochronnych ciuchów, nie smarowaliśmy się żadnymi kremami, nie mieliśmy żadnych przygód z dzikimi zwierzętami, wężami, komarami, pluskwami, czy karaluchami. W jeziorach, czy rzekach się nie kąpaliśmy. W morzu byliśmy ze 3 razy. Po wielkich górach nie chodziliśmy.
Wbrew pozorom warunki pogodowe były znośne. Padało często, ale nie tak jak w Indiach. Monsun utrudniał życie głównie w Laosie i Kambodży. Bardzo nam się podobał klimat Borneo. W Chinach było przyjemnie. W Hue, Chodżent i Duszanbe poczuliśmy, że jest naprawdę gorąco, ale nie tak jak w Iranie, czy Turkmenii. Ze dwa razy założyliśmy długi rękaw i kryte buty, a tak to sandały, krótkie spodenki i t-shirt.
W Vang Vieng spotkała nas prawdziwa powódź. Lało tam bez przerwy ze 2 dni i odcięło północ kraju od reszty państwa. To spowodowało, że nie pojechaliśmy do LuangPrabang tylko musieliśmy uciekać na południe.
W Phuket rozpętała się wielka burza i nas wygoniła z plaży. Podobnie było w Shilin, gdzie przez parę minut padało tak, że nie dało się z dworca przejść do postoju taksówek. Chmury przesłaniały nam widoki Gór Śnieżnych. Padało również jak zwiedzaliśmy Angkor Wat, ale z tym sobie radę dawaliśmy. Na Borneo padało głównie nocami, a w dzień były gęste chmury i Kota Kinabalu przesłaniały.
Podczas pobytu w Kambodży akurat trwała wojna przygraniczna z Tajlandią i tym sposobem nie zobaczyliśmy unescowego watu, o który ta wojna się toczyła. Widzieliśmy natomiast ewakuację biednych mieszkańców tych rejonów i protesty antywojenne.
Te regiony uchodzą raczej za bezpieczne. My nie czuliśmy żadnego niebezpieczeństwa w miastach. Uważaliśmy na motorki w Wietnamie, bo jest ich tam dużo. Ludzi spotykaliśmy przyjaznych. Ze dwa razy trafiliśmy na Polaków. Policja nic od nas nie chciała, a jak wymuszała łapówki w Tadżykistanie to nie od nas tylko od kierowców i to nie duże, bo po kilka złotych. Tam jeździ się naprawdę szybko i ostro, czasami wręcz niebezpiecznie, ale przygód żadnych nie mieliśmy. Raz autobus w Wietnamie złapał gumę. Kasę trzymałem w portfelu w kieszeni i nie miałem z tym żadnego problemu. Jedyny przykry przypadek spotkał mnie w Laosie, gdzie na skutek upadku na śliskim podłożu zbiłem szybę w telefonie i przez ponad tydzień z niego nie mogłem korzystać. Na szczęście w Sajgonie za akceptowalne pieniądze udało mi się go naprawić i działa do dziś. W Chinach wiadome trzeba mieć VPN, bo wiele stron przydatnych w podróży jest blokowanych. Zasięg komórkowy był praktycznie wszędzie , no może z wyjątkiem kilku miejsc na Borneo i w górach tadżyckich. W Ameryce Środkowej i w dużych miastach Europy Zachodniej jest na pewno znacznie niebezpieczniej.
KASA
Wziąłem 1500 dolarów i 300 euro. Z 500 dolarów przywiozłem z powrotem. Resztę wymieniliśmy na lokalną walutę w kantorach lub bankach lub jak w przypadku Kambodży płaciliśmy, bo dolary są tam w równoległym obiegu. Trochę jest kłopotu z wymianą dolarów z dużymi łbami, bo nie chcą ich brać. Lepiej jednak mieć ze sobą tylko te z najnowszej emisji.
Każdy z krajów, w których byliśmy ma swoją lokalną walutę którą można bez problemu podebrać z bankomatu. Jest ich sporo, jedne dają kasę inne nie dają, jedne dają tak do 300 zł, inne i 600 zł dadzą, jedne są darmowe inne z przycinką nawet kilkuprocentową. Tu trza się zdać na fart. Przywiozłem ze sobą ze 200 zł w różnych walutach i bez problemu sprzedałem to w Polsce w kantorze. Coraz częściej płaci się tam kodem QR / Chiny w szczególności /, kartą raz można, raz nie można. W Tadżykistanie raczej tylko gotówka. Bardzo dobrze działał Revolut. Za samoloty wiadome płaciliśmy kartą, za noclegi różnie, albo booking pobierał z konta przy rezerwacji, albo płaciło się na miejscu gotówką. Rent a car nie wymagał międzynarodowego prawa jazdy, ani nie blokował karty. W Chinach i Wietnamie często żądali kaucji za pokój na wypadek zbyt późnego checkoutu, ale bez problemu oddawali.
Generalnie poza Brunei i Singapurem są to kraje znacznie tańsze od Polski we wszystkich elementach: zwiedzanie, przejazdy, noclegi i jedzenie. Noclegi po 20 zł za pokój , jedzenie za 5 zł , czy wejście do unesco za 2 zł są realne.
WIZY
Tego bardzo nie lubię , ale znosić dzielnie muszę.
Singapur – brak wizy, trzeba mieć wcześniejsze potwierdzenie wjazdu wypełnione przez internet. Możliwa samodzielna odprawa na wjeździe i wyjeździe.
Malezja – jak wyżej. Dodatkowo są kontrole paszportowe między Sarawakiem, a resztą kraju i wbijają w paszport pieczątki.
Brunei – jak wyżej.
Tajlandia – brak żadnych formalności. Płatny jest bus przez most na Mekongu na granicy z Laosem – 35 bahtów, tylko gotówka
Laos – wiza na granicy za 40 USD , trzeba mieć 1 zdjęcie. Opłata wyjazdowa 50.000 kipów, czyli niecałe 10 zł.
Kambodża – wiza na granicy za 30 USD
Wietnam – jak byliśmy obowiązywała jeszcze e-visa, którą trzeba było wydrukować. 25 USD za jednokrotny wjazd, 50 USD za dwukrotny wjazd. My mieliśmy za 50 USD, bo panowaliśmy być w Wietnamie 2 razy, ale w związku z trudnościami z uzyskaniem tej wizy byliśmy tylko raz.
Chiny – brak formalności. Łatwe pytania
Uzbekistan – brak formalności
Tadżykistan – brak formalności, no chyba że jedzie się do Badachszanu, wtedy trzeba mieć permit, który załatwia się albo w Duszanbe, albo przez internet, ale wtedy trzeba kupić też wizę. Tym sposobem w Badachszanie nie byliśmy
Kirgistan – brak formalności
Turcja – brak formalności.
Łącznie na wizy wydaliśmy 360 USD , czyli ok. 1300 zł
CO ROBILIŚMY
Generalnie to co zaplanowaliśmy udało się zrealizować z małymi korektami , bo w kilku miejscach w których mieliśmy być nie byliśmy, ale za to byliśmy w kilku w których nie planowaliśmy być – byliśmy.
Byliśmy w 5 państwach, w których nie znaliśmy wcześniej: Brunei – 1 dzień , Laos – 5 dni , Kambodża – 6 dni , Wietnam – 12 dni , Tadżykistan – 6 dni , oraz w 6 państwach w których wcześniej byliśmy: Singapur – 2 dni, Malezja – 11 dni , Tajlandia – 5 dni, Chiny – 9 dni, Uzbekistan – kilka godzin i Kirgistan – 2 dni. Dodatkowo 3 dni w podróży zeszły nam w Polsce, Czechach, Austrii, Turcji i Rumunii. Najbardziej podobało nam się w Chinach i na Borneo, najmniej w Tadżykistanie i Laosie. Fajne są Tajlandia, Kambodża i Wietnam. W pozostałych byliśmy zbyt krótko by oceniać.
W tej chwili byliśmy z Anią w 111 państwach i quasipaństwach, a Pola w 108 / bez Mongolii, Mauretanii i Sahary Zach. /. Tę pasję będziemy kontynuować.
Byliśmy na Borneo w najważniejszych malezyjskich miejscach ze zwierzętami i widzieliśmy zarówno orangutany jak i nosacze. Sporo krokodyli też się trafiło plus pandy w Chengdu i jaki w Lijiang. Nie widzieliśmy delfinów w Mekongu, no ale od dawno ich już tam nie ma. Byliśmy też w miejscach w których główną atrakcją nie są zwierzęta tylko krajobrazy np. tarasy ryżowe Hani, las skalny w Shilin, jezioro Iskander, zatoka Ha Long, kilka różnych jaskiń i wodospadów, piękne plaże i rzeki.
Byliśmy też w wielu meczetach, w tym jednym z piękniejszych jakie widziałem czyli symbolu Brunei, watach, zabytkowych ruinkach i przejmującym Muzeum Ludobójstwa. Widzieliśmy wiele rzeźb Buddy, w tym tą z Leshan
Wyjątkowo tym razem praktycznie nie chodziliśmy po górach, ale w trzech państwach / Singapur, Tajlandia i Wietnam / na najwyższych szczytach byliśmy. Z tym że wejście tam nie wiąże się z żadną akcją górską. Na najwyższy szczyt Malezji nie wszedłem, bo było za drogo, Na najwyższy szczyt Brunei nie wszedłem, bo za trudne logistycznie. Na najwyższy szczyt Laosu nie wszedłem, bo powódź. Na najwyższy szczyt Kambodży mogliśmy próbować wejść, bo jest to dość proste, ale nie chciało nam się chyba głównie z powodów logistyczno-pogodowych. W Chinach próbowaliśmy wejść na Jadeitowego Smoka w Górach Śnieżnych i na górę Emei, ale w obydwu przypadkach nam się to nie udało, bo albo nie było już biletów, albo brakło nam kasy. Trochę posnuliśmy się po górach w Tadżykistanie, ale ciężko to nazwać nawet trekkingiem. Mieliśmy w planie kilka fajnych przełęczy na pętli pamirskiej, no ale do Badachszanu znów nam nie udało się dostać. Najwyżej tym razem byliśmy najwyżej lekko ponad 3 tysie, a planowaliśmy być na ponad 5 tysiach. Gór jednak nam tym razem nie szły. Tak czy siak mam zdobytych już 59 szczytów z KGŚ, Ania 49, a Pola 43. Tę pasję będziemy kontynuować.
Byliśmy we wszystkich stolicach nowych państw i w kilkunastu pomniejszych miastach. Żadna ze stolic nas nie powaliła na kolana. Szczególnie rozczarowaliśmy się Hanoi. Z dużych miast podobało nam się w Chiang Mai i SiemReap. Z małych miasteczek podobały nam się Lijiang i Ho Ian / cuda /, VangVieng, Kuching, Duyiangyan i SaPa.
Wiemy kto to Hani, Karen czy Panaj.
Odnośnie obiektów z listy Unesco to widzieliśmy ich 26 na około 35 które były w naszym zasięgu , tj: Ogród Botaniczny w Singapurze, Parki Narodowe Mulu, Kinabalu i Niah w Malezji, Ban Chiang i Phuphrabat w Tajlandii, Wat Phou w Laosie, AngkorWat, KohKer i Muzeum Ludobójstwa w Kambodży, Hanoi, Hue, HaLong, Hoi An, My Son TrangAn i YenTu w Wietnamie, tarasy ryżowe Hani, Emei i Leshan, system irygacyjny Duyiangyan, Lijiang, Rezerwat Pandy i Shilin w Chinach, AjinaTepa i Kum w Tadżykistanie oraz SulejmanToo w Kirgizji. Wszystkie z małymi wyjątkami / Tadżykistan i częściowo Wietnam / uważamy za słusznie wpisane. Kilka było naprawdę cudownych / nr 1 to chińskie /, a największym pozytywnym zaskoczeniem piramida w KohKer. W tej chwili obiektów z listy Unesco widziałem 550. Tę pasję będę kontynuował.
Generalnie wyjazd kolejny raz nam służył , każde z nas przywiozło więcej obywatela niż wywiozło. Mieliśmy kilka gwałtownych zwrotów akcji, ale sobie z nimi poradziliśmy, bo w naszym przypadku celu nie było konkretnego, głównym celem była sama droga Nie mieliśmy większych zamotów, wymian zdań , problemów zdrowotnych , nikt nas nie pobił , nie okradł i nie oszukał. Tempo wyjazdu było jak zwykle ostre, ale my takie lubimy i radę dajemy, w końcu jesteśmy GENEKTEAM!!!