21.08.2018 Gdzieś pod Harare – Bulawayo
Spało się kiepsko , bo znów w nocy było zimno tym razem +3. O 8 obudzili nas robotnicy co przyjechali do pracy na pobliską farmę. Mile się przywitaliśmy i każdy poszedł w swoją stronę. My do stolicy oddać auto.
Przejechaliśmy 1330 km i spalilismy 134 litry ropy za 194 dolary, czyli wyszło 10l/100 km i 0,55 zł/km. Sporo, ale pierwszy raz dane nam było jechać tak wielkim autem. Na polne , górskie , trudne drogi jest OK , ale na asfalt się nie nadaje.
Na miejscu byliśmy o 10:30. Trza było jeszcze wymyć za 10 $ auto z zewnątrz i wewnątrz i wydaje się że to wszystko. Miły Pan podrzucił nas jeszcze na wylotówkę. Tu czekał już chiński autobus do Bulavayo za 13$ od osoby. Odjechał po półtorej godzinie jak się zapełnił i przez pierwsze 5,5 h tłukł się niemiłosiernie. Dopiero jak się ściemniło i opustoszał, to zaczął jechać normalnie i ostatnie 160 km pokonal w 2h. W sumie przejechanie 423 km zajęło mu 7,5h. Ludzie stali w korytarzu , dzieci wrzeszczały , z telewizora leciała lokalna muzyka , co chwila wchodzili jacyś handlarze i sprzedawli głównie spożywkę. Jakoś dojechaliśmy. W mieście półmilinowym o 21 są ciemnice. Hotelu żadnego nie mieliśmy zarezerwowanego i wpadł nam z ulicy N1 – taka sieciówka w przyzwoitym standardzie za 68 $. Wyskoczyłem jeszcze na miasto kupić coś do jedzenia i padliśmy. Jutro też tu. Pomału zaczynają się kłopoty , bo kończą nam się dolary , a w kraju jest pernamenty brak gotówki na rynku , bankomaty są puste , a płacić kartą nie zawsze się da…