Czwarty dzień na nartach to dzień odpoczynku , czyli idziemy w góry. Padło na Wielki Chocz 1611 , to konkretny szczyt- co najmniej 900 metrów przewyższenia z każdej ze stron. My atakujemy od Lucky 650. Start o 11. Wg szlakowskazu jest stąd na szczyt 2:15:)) Dobre sobie. Wg normalnych opisów 3 -3,5 a jest zima... Pola i Ania docierają po niecałych 2h do ok. 1080 i zawracają. Nie damy rady wejść w komplecie, Pola jednak idzie za wolno ,co prawda ma raczki , ma kije , ale jednak góra stroma jest i śniegu też jest sporo. Szlak jest przetarty i zgubić go nie sposób , ale Wielki Chocz zimą dla 8-latki okazuje się za trudny. Decyzja powrotu była słuszna , bo Wielki Chocz to takie prawie Rysy. Przewyższenie podobne , a stromizna w pewnym miejscu znacznie większa. Na pewno łańcuchów na Choczu jest więcej niż na Rysach oczywiście od strony słowackiej :). Ania i Pola wracają , ja idę dalej. Tak o 14.00 od przełęczy jak zaczyna się kosówka robi się naprawdę ciekawie. Wieje , mgli i stromo. Wielki Chocz jest naprawdę Wielki i szacunek mu się należy. Na szczycie jestem o 14:30 i podejmuje decyzję , że nie wracam tylko ide dalej , tym sposobem docieram do Jasenowej po 2h idąc czerwonym po zimowym szlaku. W Jasenowej czeka już na mnie ugadana Ania - złota kobieta. Pijemy piwko w knajpie i gnamy do Besenowej , bo Pola ma obiecany basen w termalnych wodach. UUU Basenów jest tu 9 , z tego 2 na zewnątrz , do tego 6 zjeżdżalni , więc impreza na całego - bilet rodzinny na 3h - 55 euro. Pola w wodzie może spokojnie spędzać nawet i 5h , no ale o 21 zamykają. Wsiadamy w elfa i wracamy do kwatery. Trochę sie podpakowujemy , bo jutro opuszczamy ten lokal i jedziem dalej.
To był dzień odpoczynku od nart...