Temat Niskich Tatr nie opuszczał mojej głowy. Wiedziałem, że muszę przejść ten odcinek , którego nie udało mi się przejść w listopadzie. Planowałem styczeń , ale nadmiar roboty nie pozwolił , udało się dopiero w kwietniu. Plan był szalony , ale ekipa była nastawiona bojowo i plan udało się zrealizować , choć łatwo nie było.
Wystartowaliśmy w 5 osób o 2 w nocy z Warszawy w piątek 7 kwietnia. Akurat wtedy , gdy pomału zima wracała w góry. Jeszcze wtedy pojęcia nie mieliśmy , ze ze 2 tygodnie śniegu będzie w górach 2 metry. Pierwszą przygodę mieliśmy na przełęczy Glinka , gdzie nie udało nam się podjechać i musieliśmy dobre 20 minut pchać auto pod górę , bo było lekko poniżej 0 i zrobił się lód na drodze.
Po 7 h jazdy dotarliśmy do Donovaly skąd o 10 wyszliśmy na szlak. Pogoda była średnia , ale nie padało i nie wiało , temperatura koło 0. Przejście 26 km do Utulnej pod Chabencom zajęło nam ponad 10 h , bo to prawie 2000 m podchodzenia , do tego doszło to co zwykle czyli wiatr , mgła , potem jeszcze śnieg i nieprzetarty szlak. Dobrze , że nas było 5 , więc się zmienialiśmy na prowadzeniu luzując co jakiś czas pierwszego , który brał przecieranie szlaku na siebie. Zamotów większych nie było. W schronisku byliśmy jedyni , chatarem nie był Mateusz jak ostatnio tylko jego zmiennik. Dał nam zupy , dał nam piwa i pozwolił imprezować na górze. Tak też zrobiliśmy.
W sobotę wyszliśmy o 11. W planach mieliśmy schronisko Stefanika, ale oczywiście znów nie doszliśmy i dotarliśmy tylko do Kamiennej Chaty na Chopoku. Warunki były zbliżone do tych w listopadzie , z tym że było trochę cieplej , trochę mniej wiało , trochę była mniejsza mgła , ale za to było znacznie więcej śniegu i szlak oczywiście znów nieprzetarty. Zaskutkowało to tym że szliśmy 7h zamiast 5h wg szlakowskazu i na dalszą drogę do Stefanika nie mieliśmy już siły. Poza tym Tytus miał 39 urodziny , więc nie mogliśmy go zawieźć i resztę przyjemnego wieczoru spędziliśmy na tengopiciu.
W niedzielę pogoda się poprawiła , pojawiło się słońce i była super widoczność. Weszliśmy spokojnie na Dumbier 2043 - najwyższy szczyt Niskich Tatr , zeszliśmy do chaty Stefanika i potem strasznie ostrym zielonym na Juh. Tu zdążyliśmy na bus o 15:30 do Brezna , potem w kolejny bus do Banskiej Bystrzycy i w kolejny do Donovaly. Tu w samochód i o 2 w nocy byliśmy w Warszawie.
Tempo wyjazdu uważam za rewelacyjne , ekipa wyjazdowa się sprawdziła w trudnych warunkach i wspólnie obiecaliśmy sobie , że niebawem wracamy na Słowację , a celem naszym będzie Wielka Fatra.