Rano w pełnej zimie schodzimy żółtym do Jesenika idąc prawie bez przerwy 3 godziny te 12,5 km w dół do stacji kolejowej. Gdzieś na 1000 m śnieg przechodzi w deszcz. Jesieniki są bardzo ładnym kurortem, ale czasu na jego zwiedzanie – brak. Nie widzimy też grobowca jednego z bardziej znanych mieszkańców czyli pana Vincenta Priessnitza – twórcy wodolecznictwa i prysznica. Ciekawostką jest też to ze spośród 11524 mieszkańców tego miasta 8728 czyli 75% deklaruje się jako niewierzący.
Na stacji wsiadamy w pociąg jadący do Krnova i wysiadamy w Głuchołazach. Bilet grupowy 25,6 kc/os ; normal 34 Kc/1os. Ciekawostką jest to że czeska linia kolejowa Jeseniki – Krnov prowadzi przez teren Polski i zatrzymuje się na stacji Głuchołazy. Przez parę lat tylko czeskie pociągi jeździły przez to miasto. Jakiś rok temu jednak podobno przywrócono połączenie do Opola i obecnie z Głuchołaz do Opola jeździ jakaś Pesa – widmo. Widmo , bo jeździ tylko w soboty i niedziele…
Nie mamy czasu zwiedzać Jesenika , a szkoda , bo to bardzo ładne uzdrowisko.
W Głuchołazach idziem jakies 1,5 km z buta na dworzec PKS, tu wsiadamy w busika do Nysy , w Nysie w pociąg do Opola i w Opolu w Pendolino do Warszawy i przed 23 jestem w domu koniec wycieczki. Kolejny udany wyjazd.
Puentą wyjazdu są słowa Tadka: "Zamiast kaca mam zakwasy - coś poszło nie tak"