Zjeżdżam spokojnie do Rędzin. Tu zaczyna się straszny podjazd na Przełęcz Rędzińską ok. 800 m npm. Uff, jest. Widoki ok. Jadę żółtym rowerowym, tuż za przełęczą w lewo przez Mniszków i Miedziankę. Najpierw polna droga, potem asfalt i ostry zjazd na dwa hamulce do Janowic. Potem łatwo przez Radomierz do Komarna i tu przy kościołach w prawo asfaltówką na przełęcz. Podjazd ostry ze 200 m pod górę. Tu instrukcja jak dymić, bo Skopiec najwyższy szczyt Gór Kaczawskich znaleźć trudno, bo góry łatwe.
Kończy się asfalt, olewamy niebieski znany nam już ze Skalnika, prosto polną drogą na przełęcz, koło jarzębiny i drzewa z kolorowym butami w polną drogę w prawo. Po kilkuset metrach pojawia się niebieski, dalej drogą na przełączkę, miedzy szczytem z masztami tv i gps jest po prawej, a naszym Skopcem po lewej, ścieżka w lewo, po ok. 100 m znowu w lewo i po ok. 10 m jest Skopiec. Ma tabliczkę przybitą do drzewa, kupę kamulców i znak geodezyjny. Trafić tu jest dużo łatwiej niż piszą po netach. Są strzałki z kamieni i gałęzi na ścieżkach, są strzałki namalowane na drzewach, są mapy i gps, no i z uksztaltowania terenu widać gdzie najwyżej.
Trzeci szczyt z kgp zdobyty z rowerem. Zjazd banalny 12 km i Jelenia Góra.
Tu musze przerwać podróż: nie będzie Gór Izerskich i Karkonoszy, będzie tlk do Warszawy.
Odjazd o 20, kilka osób ze Szklarskiej podwozi autokar, pociąg do Szklarskiej już nie jeździ...
Zajmuje kuszetkę; dopłata do biletu 25,50 zł, rower przypinam w przedziale rowerowym i idę spać.
Bilans wyjazdu: od Wrocławia do J. Góry przejechane 343 km w 6 dni, 26 godzin jazdy, zdobyte 10 szczytów, dekalog sudecki hehee, pogoda wymarzona, noclegi też, zamot tylko jeden przed Jagodna.
Dwóch szczytów brakło, nie udało się wyrwać na tydzień, tyra krzyżuje plany. Odbijem to sobie.