Hofn-Myvatn 09.08.2012
Jeszcze przed snem poszedłem do parku za portem oglądać maskonury. Nic nie zobaczyłem… poza jakimś pomnikiem na wzgórzu. Hofn oprócz maskonurów słynie też z homarów – te można łatwo spotkać w lokalnej knajpie przy kuflu piwa. Spać poszedłem dopiero o 1:00. W nocy wiało. Wstaliśmy o 7:00 , szybkie pakowanie i w busa , bo o 8:30 odjazd. Busik mały z przyczepką – kierowca ten co wczoraj , załadował z 10 osób i w drogę do Egilsstadir: 240 km w 4h wzdłuż wybrzeża. Droga nudna. Całe szczęście , że do busa nie zmieściły się chmury – zostały w Hofn. Dziś znowu lampa + 20. Wschodnie wybrzeże jest typu fiordowego; fiordów widzieliśmy 4 z rąk nie jadły; kiepskie jakieś takie , te domki też nie kolorowe tylko jakieś takie szare pudła. Wielki tunel pod koniec drogi. Pół godziny na zmianę autobusu na jadący do Akureyri i dalej w drogę. Wysiadka po 2:15 h jazdy w Reykjahlid. Jedzie się przez kompletne pustkowia taka pustyniotundra , tylko głazy i mchy. Jak zaczyna śmierdzieć siarką znaczy się jezioro blisko. W Reykjahlid jest supermarket nie tak tani jak bonus czy netto , ale cóż robić. Na wielkiego głoda zarzuciliśmy wędzonego pstrąga z chlebem , cebulką i pastą z makreli do tego piwko Viking po 200 ISK i już wcale ten niesamowity wiatr nie przeszkadza co wieje jak oszalały. Słońce świeci ostro i o to chodzi. Je się przy stolikach obok supermarketu , jest wc , informacja i kamping po drugiej stronie ulicy. To lubię. Kamping po 1500 ISK/os – najdroższy z dotychczasowych , ale ładnie położony nad jeziorkiem i ma prysznic z geotermii , więc za free dowoli , do tej pory najczęściej było po 200 za 4 minuty. Wylał się browar w plecaku , więc afera na całego. A i tak dziś dzień gospodarczy. Jutro bierzem rowery i jeździm po okolicy.
Myvatn 10.08.2012
Prawidłowość nad jeziorem jest taka , że jak wieje to nie lata meszka. Wieje tak , że rowerem nie da się jechać i nawet jak by się dało to i tak się nie da , to wszystkie zostały już wypożyczone. Zostaje stop. Działa rewelacyjnie - po 5 sekundach zatrzymuje się dziadek w wielkiej Toyocie i wiezie nas 5km na wschód za przełęcz do Hvarir , czyli pola geotermalnego. Jest tu kilka miejsc w których bulgocze magma i kilka stosów , z których wydobywa się para. Do tego kilka poletek zabarwionych na żółto i przeraźliwy smród jajem. Całość robi ciekawe wrażenie – choć nas rozczarowuje , myśleliśmy , że będzie tego więcej. W Rotorua w NZ to dopiero były smrody… Wchodzimy na górkę skąd jest dobry widok na okolicę – wiatr wieje jak oszalały myślę , że ze 60 – 70 km/h spoko. Idziemy obok kopalni diatomitu z turkusowym jeziorkiem do basenu termalnego Jardbodin. Wjazd 2800 ISK , ale można od tyłu za darmo. Nas się nie chce za bardzo wieje. Wolimy obejrzeć meczyk w siatkę Rosja – Bułgaria 3:1. Potem jakoś tak na rympał przez pola lawowe pod wulkan Hvarfjall 452 m npm. Ania i Pola go obchodzą dołem ja się wspinam te 200 metrów i podążam górą. Potem zbiegam w dół , podobnie jak to zrobiłem z Etny , czym wprawiam w zdumienie schodzących powoli.. Idziemy dalej to Dimmuborgir – czyli czarnej twierdzy. Jest to formacja niesamowitych skałek – pozostałość po jeziorze lawy utworzonym przez wulkan Ludentsborgir. Podobno żyją tu trolle i elfy. Skałki ciekawe z oknami , kolumny itp , coś w rodzaju naszych Błędnych Skał. Ardspach chyba ciekawszy. Pora wracać na jednego stopa machamy 15 sekund podwozi nas do krzyżówki , na drugiego z 5 minut – podwozi nas na camping. Kolacja , zakupy w supermarkecie , net w hotelu i spać. Wicher dalej wieje, więc meszek nie ma. Jutro Akureyri.
Acha zapomniałbym o darze od bogini Freyi – wprost z Asgardu. U podnóża wulkanu czekał na mnie śpiwór Quechua Ultralight S5. Pewnie przywiały go te straszliwe wiatry , którymi rządzi Thor. O dzięki Ci Odynie. Mój stary śpiwór trafi więc na freeszelfa..