Skaftafell 07.08.2012
Noc zapowiadała się ciepła , więc poszedłem spać w samych majtkach i koszulce. To był błąd – kozica dopadła nas o 4 – było 11,2oC. Założyliśmy co się dało , Pole włożyliśmy do śpiwora – bo tej pory spała na śpiworze i poszliśmy spać dalej. O 8.00 kolejna pobudka – tym razem właściciele campingu , chcą kasę za nocleg dostali po 1200 ISK/osnoc , przykleili nalepkę na sznurku od namiotu / w Islandii to podstawowy system kontroli opłat za camping / i dali spać do 10.00. Obudził nas upał , było +20 i piękne słońce , bez wiatru , czy choćby chmurki. Leniwie się zbieraliśmy , w góry wyszliśmy o 12.20. Szlaków do wyboru jest kilkanaście , ale na dobrą sprawę to jest to jedno kółko z kilkoma odnogami. Kółko można pokonać w sposób najprostszy wchodząc na ok. 350 m npm - trasa ok. 4h , średni wchodząc na ok. 750 m npm – trasa ok. 6 h i właściwy wchodząc na szczyt Kristianartindar - 1126 m npm – trasa ok. 8h. Chcieliśmy by Ania i Pola zrobiły wariant 2 , a ja wariant 3. Nie udało się – Ania i Pola zrobiły wariant 1 , ale za to Pola samodzielnie. Sama weszła z ok. 100 m npm na ok. 350 m npm w ok. 90 min – odcinek ok. 3 km. Brawo Pola. Najpierw szła przez wielki las – wielki na warunki islandzkie tzn drzewa wysokie na ok. 4m. Stary kawał o Islandii mówi , że jak się zgubiłeś w lesie , to powstań… Potem była kosówka i jagody , a od 300 m npm już tylko kamienie i gdzieniegdzie kępy mchów. Szlak w tej wersji jak dla Niemców – są schody i poręcze , a idzie się wzdłuż jęzora lodowca. Z uwagi na to , że do punktu kontrolnego doszliśmy zbyt późno , a Pola była już zmęczona , to tu się rozdzieliliśmy – dziewczyny poszły na skróty , a ja w górę. One przez następne 4h zaliczyły kilka wodospadów , w tym jeden bardzo ciekawy przypominający organy , oraz skansen składający się z kilku chałup porośniętych darnią do których można wejść i obejrzeć jak 100 lat temu żyli tu ludzie. Potem zajęły się praniem , myciem itp. babskimi sprawami. Ja poszedłem w górę i bardzo dobrze , że sam. Od 750 zaczęły się takie stromizny i ekspozycje , że Tatry by się nie powstydziły – oczywiście żadnych łańcuchów , czy zabezpieczeń , choć się o nie prosiło. Czasami musiałem wchodzić używając dwóch rąk i się zastanawiać , gdzie postawić drugą nogę. A urwisko w dół z 800 metrów. Brrr. Na szczycie nagroda. Widoki pełne , dalekie i zachwycające. Lodowce , jeziorka , rzeczki , dolinki , sąsiednie pasma gór , morze , a wszystko to przy pięknym słońcu , bezchmurnym niebie i całkowicie bez wiatru. REWELACJA. Dawno czegoś takiego nie przeżyłem. Piękno tych gór powala. Potem w dół , przez wodospad i skansen na pole. Tu spotkałem wycieczkę studentów geografii z UW: 7 dziewczyn i 2 chłopaków. Ech ci z uniwerków to mają dobrze , na polibudach proporcje odwrotne….
Obfity obiad z zapasów freeszelfowych i spać , bom zmęczony okrutnie. Tym razem ubrałem się od razu w polara i czapkę + bluza na nogi…
Skaftafell – Hofn 08.08.2012
Kozica mnie nie dopadła – dopadła Anię… Obiecaliśmy sobie , że w Hofn skorzystamy z hotelu , tym bardziej że następnego dnia mamy autobus o 8:30.. W planach mieliśmy lodowiec , iść z buta nam się 5 km nie chciało , więc wypożyczyliśmy rowery – po 1000 ISK za 2h , czyli jak na islandzkie warunki darmo. Rowery trochę złomy , ale Polę na plecy w manduce i jedziem. Lodowiec ciekawszy od tego przy kampingu. To po nim chodzą te komercyjne wycieczki. Chodzą to trochę za dużo powiedziane , człapią pod lodowcem ubrani w te raki i kaski powiązani linami.. komicy.. oczywiście było tak jak się spodziewałem cała wycieczka trwająca 2,5 h na lodowcu spędza ok. 20 min. Popatrzyliśmy na nich z górki , na rower i zahaczając jeszcze o sklep na stacji benzynowej , w którym jest tyle co na polu , czyli nic wróciliśmy i po 2h na pole. Szybka akcja i już za 20 min wsiadamy w busa i jedziemy do Hofn. Acha jeszcze jakiś kolo dał nam prawie całą butle z gazem , a to super , dzięki.
Po około godzinie drogi postój przy cudownym lodowcowym jeziorku Jukolsarlon. Jeziorko ma około 50 lat i jest niesamowite. Powstało wskutek odcięcia końca jęzora lodowca od jego reszty. Takiego cudaka jeszcze nie widziałem , ech nie ogląałem to przecież w filmie o Jamesie Bondzie. Można przez chwilę poczuć się jak na Arktyce. Zresztą pocóż pisać lepiej zamieścić parę fot..
Postój trwał godzinę , można w tym czasie opłynąć kawałek jeziorka na amfibii za 3500 ISK/os przez 20 min , wątpliwa to przyjemność , bo myślę , że widać niewiele więcej nic z brzegu. Fokę dostrzegłem jedną gdzieś w oddali , te amfibie skutecznie je płoszą.
Po kolejnej godzince dojeżdża się do Hofn , czyli portu. Ludzi mieszka tu ok. 2 tys. – czyli metropolia , jest sklep Bonus czynny od 10 do 19 , akurat jest 18 , więc jeszcze zdążymy zrobić zakupy na 3 dni.
Niestety wszystkie miejsca w hotelach pozajmowane – full. Hoteli i hosteli oraz guesthausów jest tu z 5 , są nawet dwie łyżki , czyli YHA. Ale miejsc nie ma – ceny za doubla tak od 11.000 w łyżce do 18.000 w hotelu Hofn , czyli solidnie. Znowu pole….. Jest obok przystanku busa , ma chaty po 12000 , ale pozajmowane , więc namiot po 1100 ISK musi znów być grany. Coś się psuje pogoda – jakieś chmury i wieje , ale Poli to specjalnie nie przeszkadza. Gania jak głupia na bosaka po placu zabaw , ma tu 3 kolegów , więc nie ma siły by ją oderwać od zabawy. Pole dobre , ma ciepłą stołówkę i zakątek do jedzenia i korzystania z kompa. Standard dużo lepszy niż w Skogar czy Skaftafell. Nic to jutro skoro świt jedziem dalej aż nad jezioro Myvatn.