03.08.2025 Da Nang
Nasz hotel się odzywa, że był czynny i byśmy do niego wracali. No dobra. Tym razem faktycznie brama otwarta i można wejść. Pokój mniejszy, klima gorsza, no ale jakoś przeżyjemy. Bierzemy Graba na plażę. Trochę się snujemy w sprawie śniadania. Budują tu wielki kurort: wieżowce, hotele, no ale póki co, nie ma za wiele. Wietnam dopiero rozwija się. Ma wielki wzrost PKB, największy w tej części świata, chce zarobić na wojnie handlowej USA z Chinami. Zobaczym. Plaża długa z 25 km, piaszczysta, z fajnym dnem, fale nie za wysokie, woda bardzo ciepła, ludzi nie za dużo, widać z niej posąg Buddy 60 m wysoki najwyższy w kraju. Parę godzin wytrzymujemy. Potem z buta zwiedzamy miasto. Bardzo przeciętne. Różowa katedra w remoncie. Upał ponad 40 stopni przy pełnej lampie.
Wieczorem jedziemy jeszcze z 8 km do Marble Hills. Fajne wzgórza z pagodą i windą, ale już zamknięte. Powrotny grab się mota i zabiera nie nas, tylko kogoś innego, ale się ogarnia i po nas wraca. Da Nang ma DragonBridge na którym jest smok, co w soboty i niedzielę o 21 zieje ogniem i polewa wodą. Do tego czasu chodzimy po night market jedząc i pijąc lokalne przysmaki. Smok zaział, polał wodą i wracamy do hotelu. Jutro objazdówka po pobliskich atrakcjach.
04.08.2025 Da Nang - Ho Ian - My Son - Ba Na - Da Nang
Wstaliśmy o 7. Grab za 340 wiezie nas jakieś 25 km do Ho Ian. To dawna portugalska kolonia handlowa wpisana na unesco jak i kilka innych: Melaka, Goa, czy Makau. Bardzo klimatyczne miasteczko z superklimatem. Zachowane dzięki polskiemu archeologowi Kazimierzowi Kwiatkowskiemu, który działał tu w latach 70 i 80 tych i przekonał lokalne władze do nieniszczenia tej pozostałości kolonializmu. Docenili to i pomnik Kazika jest w centrum miasta. Starówka tylko ruch pieszy. Są mostki, można wziąć łódkę na rejsik po okolicy. Oczywiście unesco zasłużone. Jakieś 30 km w bok jest kolejne unesco, czyli hindu kompleks świątynny, co ma ponad 1000 lat i znany jest pod nazwa My Son. Wjazd 200. Grab 450. Robi się pętlę tak z 1,5 km i korzysta z podwózki shuttle busem. Ruinki są zgrupowane w kilku zespołach. Dogadaliśmy się z naszym Grabem, że poczeka na nas i już bez Graba za 500 dowiezie nas kolejne 40 km w bok do Da Na. To taki lokalny Disneyland położony na szczycie zniwelowanej góry ok 1500 m npm. Jest tu przyjemny chłodek, bo na dole ponad 40 stopni i piekło. Wjazd bardzo drogi 950 i w cenie niewiele jest. Na szczyt prowadzą 4 równoległe kolejki linowe Doppelmeyra, mające prawie 6 km długości każda, co stanowi rekord Guinnessa. Ośrodek znany jest z Golden Bridge - kładki dla pieszych trzymanej przez dwie kamienne dłonie. Udało się to wypromować na jeden z symboli kraju. Piwko w kuflu 60 za pół litra. Jakaś karuzela w cenie. Stylizacja na francuskie historyczne miasteczko z zamkami, pałacami i uliczkami. Plastik, szmira i wyciągalnia kasy. Bierzemy kolejnego graba za 330 i wracamy do Da Nang. Jeszcze kolacja i gonitwa za bankomatem, bo kartą nie przyjmują. I już minął kolejny dzień. Jutro Hue.