07.01.2024 Kuwejt – Abu Zabi – Kutaisi - Warszawa
Do Abu Zabi odlecieliśmy o czasie i o czasie wylądowaliśmy. Zmieniliśmy czas o godzinę i zostało nam 1:30h do odlotu. Dosyć szybko wypakowaliśmy się z samolotu i biegiem po lotnisku. Jakiś bałwan skierował nas na transfer nawet udało nam się przez prześwietlarkę przejść i dobiec do gate A8 który jest na końcu terminala. Jeszcze odprawa się nie zaczęła. A to ok. Zauważyłem że na A5 jest odprawiany wizzair do Erywania, więc zagadałem czy mogą nam dać boardingpass do Kutaisi. Oczywiście że nie mogą. Może to zrobić tylko punkt wizzaira na sali odpraw. Została godzina. Z powrotem do prześwietlarki tu ochrona nas puszcza przez drzwi ewakuacyjne. Do kontroli paszportów na przylotach. Pusto. Uff. Szybciej, szybciej wbijać te pieczątki. Dobra są. Biegiem do punktu wizzaira. Czynny i odprawia ludzi, a to ok. Ludzie puśćcie nas, bo za 45 min odlot. Puszczają. Są boardingpassy. Szybko na odprawę paszportową. Jest automatycznie. Ania przechodzi, bo ma stary paszport. Ja i Pola nie, bo mamy nowe paszporty z Bogiem i honorem. Trza do okienka. Pola coś tam zagaduje z oficerem. Podbiegam do niej bez kolejki. Ok puszczają nas. Zostało 20min. Kolejna prześwietlarka. Przechodzimy pod barierkami. Ochrona nas puszcza bokiem, jakieś ukry się cieszą i dopingują. Putin chujło wiadomka. Nie mam czasu zapiąć paska. Stoi jakieś elektryczne taxi, próbuje go odpalić, nie daje rady. Run or die. Na 3 minuty przed odlotem jesteśmy na last callu. Uff. Udało się. Impossible is nothing. Odlatujemy. W międzyczasie okazuje się że nasz lot z Kutaisi jest 3h opóźniony. W samolocie kupuję najdroższe piwo w moim życiu Lion ze Sri Lanki wychodzi po 45 zł za puszkę 0,33l. Ważne że zdążyliśmy. Inaczej lot był o 23 z przesiadką w Budapeszcie po 900 zł od osoby. W Kutaisi luzik piwko po niecałe 10 lari. Fajnie leżakuje się na parapetach. Lądujemy w Wawie z opóźnieniem 3h 40 min , a to ok, czyli po 400 euro na łeb odszkodowania za opóźnienie się należy. Jak masz fart to diabeł Ci dziecko kołysze jak masz pecha to wiatr w oczy kij w szprychy piach w tryby i pis w dupę. Bierzemy ubera i do domu. Ok. 19 jesteśmy na miejscu. Znów się udało, ale było ostro. Dziś padamy. Jutro Ania i Pola do szkoły, ja do pracy, a Wąsik do paki. Koniec etapu I.