Eindhoven - Moenchengladbach
Eindhoven – to miasto Phillipsa. Pracuje u lub dla Phillipsa prawie połowa ludności tego ćwierćmilionowego miasta , piątego pod względem wielkości w Holandii , największego w Brabancji / jednak nie będącego stolicą tego regionu /.
Miasto jest mało ciekawe, to nie Amsterdam. Goście jeżdżą na łyżwach po zamarzniętych kanałach. U sąsiadów urodziła się Karolina , wystawione są przed domem różne gadżety zabawkowe z jej imieniem. Taki tu zwyczaj. Spacerujemy sobie po obrzeżach miasta. Mija piękny dzień sylwestrowy.
Noc w kapciach i dresach. Jedno dziecko śpi na górze , drugie śpi w brzuchu. Mamy szampana , polską flagę na TV i temu podobne emigranckie sprzęty. Witamy nowy 2009 rok. Sąsiedzi robią rywalizacje , kto dłużej będzie odpalał fajerwerki. Wygrywa ten który skończył o 0:45. Myślę ze w niebo posłał z 10 tysi euro.
W Nowy Rok w mieście nic się nie dzieje – miasto wymarłe. Tym razem dla odmiany spacerujemy po starówce. Drugiego stycznia w zasadzie odpoczywamy , a dopiero pod wieczór wyjeżdżamy do Moenchengladbach.
Kupuje bilety w automacie – płacę za 2 , automat daje 3 , bo jeden chyba za krótki , acha to idę do kasy by jeden zwrócić. Zwracają za niego kasę. A to ok. W Moenchengladbach dziura. Nie ma nic do spania. Wszystko pozamykane. Trafia się tylko nocleg za 80 euro w hotelu trzygwiazdkowym.